Jak z dorosłym

Bardzo dużo ze Śmieszką rozmawiamy. Kiedy ktoś nas odwiedza również spędzamy czas wszyscy razem, zawsze (albo prawie zawsze, gdzieś na pewno popełniłam gafę) pytamy Ją, co na dany temat myśli, czy ma ochotę na to, co będziemy robić, normalnie jak z dorosłym… Najbardziej jednak uwielbiam sytuację, kiedy proszę o coś Śmieszkę, a ona zawsze, jeśli tylko jest w stanie, bierze moją prośbę pod uwagę.

Mam w głowie dwie takie sytuacje z ostatniego czasu. Pierwsza miała miejsce, kiedy byliśmy u babci i przez cały tydzień spaliśmy razem we trójkę. Łóżko było małe, niezbyt wygodne i marzyła mi się noc oddzielnie… Rozmawiałam więc ze Śmieszką, że bardzo ją proszę, aby jak wrócimy do domu spróbowała sama zasypiać w swoim łóżeczku… Mówiłam nawet do M., że od poniedziałku Śmieszka zasypia i śpi sama, że już o tym z nią rozmawiałam  i że jest to dla niej ok. M. podchodził do tego z dużym dystansem… i nie ukrywał swojego zdziwienia, kiedy w tenże pamiętny poniedziałek, po wieczornym karmieniu odłożyłam Śmieszkę do łóżeczka, a ta smacznie zasnęła. I tak samo we wtorek, środę… Czasem potrzebowała tylko trzymania za rękę. Później się z tym zasypianiem znowu pozmieniało, ale teraz sobie uświadomiłam, że nie poruszyłyśmy tematu, jak długa będzie zasypiać sama.

Śmieszka lubi zrobić sobie w nocy przerwę. Przeważnie tak pomiędzy 3 a 4 rano budzi się i  jej oczka, którym towarzyszy rozbrajający uśmiech mówią: Mamusiu, tatusiu tylko godzinkę i już zasypiam… Nabrało to jeszcze większego uroku od kiedy zaczęła sama siadać, bo od tego czasu robi sobie przerwę na siedzenie, tak jakby się bała, że jak nie poćwiczy to rano już nie będzie pamiętała jak to się robi. Czasem jestem przemęczona i potrzebuję więcej snu, taka sytuacja miała miejsce ostatnio. Proszę więc wieczorem Śmieszkę: Kochanie możesz dzisiaj przespać całą noc? Oczywiście mamusiu, skoro tego potrzebujesz… I tak się dzieje.

I choć wiem, że to normalne, że jeśli dziecko obdarzamy pełnym zaufaniem, szacunkiem, gdy bierzemy jego zdanie i potrzeby pod uwagę to ono zawsze odwdzięcza się tym samym. Choć to wiem, to kiedy otrzymuję od niej te cudowne prezenty nie potrafię wyjść z podziwu, że z kilkumiesięcznym dzieckiem naprawdę można rozmawiać jak z dorosłym…

Korzenie

Myśląc o swojej przeszłości towarzyszyła mi pewna pustka. Nie wiem zbyt wiele o mojej rodzinie, nie znam żadnej niezwykłej historii o przodkach. To nie oznacza, że ich nie było, po prostu nie ma w naszym domu kultury opowiadania o przeszłości bliższej i dalszej. Czasem tylko mama bądź siostra opowiedzą jakąś anegdotę, którą ja skrzętnie zapamiętuje łatając tę dziurę, którą do dziś uważałam, że mam.

Właśnie dlatego, kiedy urodziła się Śmieszka, zaczęłam gromadzić dla niej “ważne przedmioty”: opaskę ze szpitala, pierwszy smoczek, najmniejsze ubranko, misia, który był z nią w szpitalu. Nie przedmioty są w tym wszystkim ważne, ale historie, które za nimi stoją. Chcę, aby Śmieszka mogła z tymi historiami, które przecież w pewnym stopniu ją tworzą, mieć do czynienia na co dzień. Nie chcę ich trzymać w tajemnicy do 18 urodzin, ale pokazywać jej zawsze, kiedy będzie tego potrzebowała. Żeby mogła mnie poprosić: mamo daj mi moje pudełko skarbów. I wyjmując kolejny przedmiot z zaciekawieniem pytać, co to jest.

Do dzisiaj myślałam, że mnie takich przedmiotów i historii, które im towarzyszą brakuje. Zmieniłam zdanie patrząc na Śmieszkę bujającą się w huśtawce z mojego dzieciństwa, powieszonej na kasztanie, którego posadził jeszcze mój tata. Śmieszka piszcząca z radości i wiatr, który rozwiewał jej włosy. Czy może być piękniejszy obraz łączący trzy pokolenia?

Spędzając wakacje u mamy, spaceruję po ziemi, która karmiła moich dziadków, rodziców, mnie a teraz karmi Śmieszkę, dając jej to, co najlepsze. Naprawdę niepryskane i nienawożone warzywa i owoce. Niektóre z nich sama sadziłam kilka miesięcy temu.

I nie potrafię pojąć, dlaczego będąc dzieckiem tak bardzo wstydziłam się miejsca, z którego pochodzę. Zazdrościłam dzieciom z miasta, że mogą dorastać wśród betonu i spalin samochodów. A dziś sama uciekam z tego wielkiego miasta, by choć przez chwilę naprawdę pooddychać.

Jest we mnie dużo wdzięczności, czuję jak jej ciepło ogrzewa mnie całą od środka. Bo czy mogłam sobie wymarzyć piękniejszą historię niż tę, którą mam? Nie wiem, czy przedmioty, które gromadzę dla Śmieszki przetrwają. Czy ludzie, z którymi teraz obcujemy będą mogli jej towarzyszyć za dwadzieścia lat. Wiem jednak, że ziemia, po której teraz wspólnie chodzimy dalej tu będzie. Wierzę, że także jej dzieci usłyszą szum lasu, który widać z naszego podwórka i będą mogły wykąpać się w pobliskiej rzece.

 Korzenie, które jako nastolatka próbowałam wyrwać były głębokie, bo prawdziwe i naturalne, dlatego przetrwały. Dziś wiem, że to nie historia mojej rodziny jest banalna, ale że ja potrzebowałam czasu, aby dorosnąć do jej wielkości. Bo moi bohaterowie nie walczyli na wojnie, ale w pocie czoła dbali o to, co teraz jest dla mnie największym skarbem, o moją małą ojczyznę…

 

Jak w bajce

– Jesteś szczęśliwa, że urodzisz dziecko?

– Tak, ale jednocześnie bardzo się boję.

– Czego?

– Boję się, że nie ochronię jej przed całym złem tego świata.

– To prawda, ale możesz jej stworzyć piękny i szczęśliwy dom. A wtedy gdy Śmieszka będzie starsza i zobaczy, że na świecie jest także zło, przypomni sobie swój dom i takich miejsc – dobrych i bezpiecznych – będzie szukała. Bo będzie wiedziała, że one istnieją, że w naszym świecie również można żyć szczęśliwie, jak w bajce…

Po pierwsze, nie wolno spać z dzieckiem w jednym łóżku

Dopisane 12.08.2013: Poniższy wpis rozpoczyna cykl postów, które roboczo nazwałam “Dekalog porządnej matki”. Dotyczy on przekonań, które często w nas rodzicach są od zawsze, a które nie dla wszystkich są w porządku. Tytuł niniejszego wpisu jest właśnie takim przekonaniem, z którym ja się nie zgadzam, ale pomimo to ono we mnie było i próbowało (z poziomu podświadomości) wmówić mi, że śpiąc ze Śmieszką robię coś złego, choć absolutnie tak nie uważam (z poziomu świadomości).

Nie wiem skąd to przekonanie do mnie przyszło, jednak przywędrowało i zagnieździło się w mojej podświadomości bardzo głęboko. Do tego stopnia, że kiedy Śmieszka miała się urodzić założyliśmy z M., że będzie spać w swoim łóżeczku. Przede wszystkim postanowiliśmy jednak, że będziemy wsłuchiwać się w jej potrzeby, ufać, szanować i kierować głównie intuicją. Być może, dlatego Śmieszka w swoim łóżeczku spała półtorej nocy a właściwie nawet wtedy większość czasu była w naszych ramionach. Po tym czasie wzięliśmy ją do naszego łóżka i tak już zostało na jakiś czas. Bywały noce, kiedy spała u siebie, ale wtedy bardzo za nią tęskniłam. Łóżeczko, które stało pół metra od naszego, wydawało mi się strasznie odległe a ona w nim taka samotna, taka maleńka… Jednak czasami dalej gdzieś tam z wnętrza siebie, słyszałam: W swwwwooooiiiim łóóóżeeeczku…– szeptał głos jakby wypowiedziany przez duchy przeszłości. Dlatego stopniowo Śmieszka opuszczała nasze łóżko. Najpierw do gondoli wózka, która stała tak blisko, że czułam jej spokojny oddech, później do swojego łóżeczka. I tak zostało do dziś, ale nie dlatego że „tak powinno być”, ale dlatego, że całej naszej trójce to odpowiada. Są takie noce, kiedy Śmieszka nas potrzebuje, wtedy bez wyrzutów sumienia i strachu, że ją rozpieścimy i zostanie już tak z nami do Pierwszej Komunii, bierzemy ją do naszego łóżka. Co więcej są takie tygodnie, kiedy śpi z nami cały czas, szczególnie, jeśli coś się zmieniło, lub wróciliśmy z obcego miejsca. Są także takie noce, kiedy to ja znacznie bardziej potrzebuję jej. Są jednak i takie tygodnie, kiedy wcale tej bliskości w nocy nie potrzebujemy. Śmieszka budzi mnie tylko na karmienie i spokojnie zasypia dalej… A ja patrząc na nią taką rozluźnioną i słodko przytuloną do Mizia, nie widzę konieczności pozbawiania jej tej odrębności.

Zastanawiam się tylko, dlaczego czasem tak trudno jest zaufać sobie, dlaczego podświadomość ma taką moc wpływania na moje decyzje. Wierzę, że starczy mi siły i odwagi, aby poprzez ćwiczenie uważności, żyć świadomie a nie z poziomu automatycznego pilota.

Z czułością

Są takie wydarzenia w życiu mamy, które niekoniecznie powinny wyjść na światło dzienne. Szczególnie jeśli mama chce zachować jako taką pozycję w oczach świata. W moim dorobku również się takie znalazły i na samą myśl o nich strasznie się nad sobą rozczulam.

Były problemy z karmieniem piersią, a raczej pokarmu w ogóle nie było (przez trzy dni). Jak dziś pamiętam moment, kiedy trzeciego dnia Śmieszce pierwszy raz ulało się moje mleko i jak bardzo płakałam wtedy ze szczęścia. Później pokarmu było za dużo, więc zgodnie z dobrą radą teściowej, okładałam najcenniejszy wówczas element mojego ciała liśćmi kapusty, a że bywam nadgorliwa, to okładów robiłam zbyt dużo i pokarm znowu zniknął.

Później był magiczny katarek. Magiczny, bo znikał zawsze, gdy pojawialiśmy się u pani doktor i nikt mi nie chciał uwierzyć, że on jest, a przecież on był. Kierując się zasadą, że to ja znam najlepiej swoje dziecko, czule nosek pielęgnowałam, psikając do niego wodę morską.

Były też obsesje związane z mierzeniem temperatury, ale bateria w termometrze szybko się wyczerpała, więc temperatura ciała wyrównała się. Od tamtej pory jest mierzona głównie za pomocą moich ust, które, czule całując czółko, zawsze wyczują odstępstwa od normy.

Były też pierwsze zupki… Pierwszą marchewkę gotowałam zbyt krótko, Malutką rozbolał brzuszek i później przez tydzień nie chciała jeść. Zaczęłam więc podawać jej kupowane słoiczki, choć wstydziłam się tego bardzo. Co ze mnie za matka, skoro nawet zupki sama nie potrafię ugotować? – myślałam.  A ponieważ bardzo lubię gotować, tym trudniej było mi zrozumieć mój strach, że coś ugotuję nie tak. Dopiero po jakimś czasie ponowiłam próbę.

Dlatego każdego dnia rano patrzę w lustro i witam się z nową, lepszą mamą – mną. Często jedna noc wystarcza, by zmądrzeć, nabrać dystansu do tego, co jeszcze wczoraj wydawało się nie do rozstrzygnięcia. Tym bardziej, jeśli patrzę na siebie sprzed 9 miesięcy. Jedyne, co mogę zrobić to rozczulić się nad wszystkimi swoimi potknięciami, słabościami. Bo przecież na tamten moment naprawdę robiłam wszystko najlepiej, jak potrafiłam, kierując się przede wszystkim miłością i dobrem Śmieszki. Nie chodzi w tym wszystkim o beztroskie podchodzenie do wcześniejszych błędów. Kiedy zrobię coś nie tak, analizuję, dlaczego tak się stało, jak tego uniknąć na przyszłość, ale potem nie oglądam się za siebie. No czasem tak jak dziś, ale wtedy tylko się nad sobą rozczulam…

Kochać

Upał, który trwa od kilku dni sprawia, że nie jestem w stanie robić nic poza tym, co konieczne. Dlatego kiedy tylko Śmieszka śpi leżę, nie ruszam się i myślę… Na szczęście wysokie temperatury jeszcze mi w tym nie przeszkadzają. Szkoda tylko, że przeniesienie tych myśli na ekran komputera nie jest już takie łatwe. Dziś jednak mnie do tego zmotywowaliście, bo pomimo upałów Wy jesteście, czytacie, a więc warto się przemóc i podzielić z Wami tym, co ostatnio w sobie noszę. Jest to tylko jedno, krótkie zdanie, ale dla mnie warte więcej niż nie jedna mądra książka. Wierzę, że Was także zainspiruje.

Nie znam osoby, która na łożu śmierci miałaby wyrzuty sumienia, że za mało pracowała, ale znam wiele osób, które żałowały, że za mało kochały…

(Ktoś bardzo dla mnie ważny)

Dobrego dnia!