Szacunek

W wielu tekstach wspominam o szacunku dla dziecka, o szacunku dla drugiego człowieka, bo właśnie człowiekiem przede wszystkim jest dla nas Śmieszka. Wiele mogłabym o tym pisać i pewnie jeszcze nie jedno napiszę, dlatego że szacunek jest jednym z głównych fundamentów naszego rodzicielstwa. Oczywiście na pierwszym miejscu jest miłość. Znam jednak rodziców, którzy kochają swoje dzieci nad życie, ale nie zawsze idzie to w parze z okazywaniem im szacunku.

Dziś na przykładzie kilku sytuacji, chcę opowiedzieć, czym dla mnie jest wyrażanie szacunku dla Śmieszki w praktyce.

Kiedy mama wychodzi z domu

Za każdym razem, kiedy wychodzę z domu informuję o tym Śmieszkę. Zazwyczaj bawi się wtedy z tatą, podchodzę więc i mówię: Kochanie mama teraz wychodzi wrócę za 2 godziny, papa. Czasem razem z tatą odprowadzają mnie do drzwi. Gdy ostatnio byliśmy u dziadków i chciałam wyjść, babcia powiedziała: To idź teraz żeby Cię nie widziała, bo zacznie płakać. Właśnie takie wychodzenie po cichu jest dla mnie brakiem szacunku dla dziecka. Co więcej tylko pozornie ułatwia to Śmieszce rozstanie ze mną, bo przecież prędzej czy później zauważy, że mnie nie ma. Wtedy dopiero poczuje się zdezorientowana i oszukana.

Kochanie poproszę smoczek

Śmieszka nadal śpi ze smoczkiem (każdy, kto mnie zna, słyszał już o moim kompleksie smoczka, kiedyś o tym napiszę). Malutka, gdy się budzi to oczywiście szybko go sobie znajduje i wita mnie stojąca w łóżeczku z ukochanym smoczkiem w buzi. Podchodzę do niej i pytam: Kochanie dasz mi monia? I w 99% daje mi go i razem odkładamy go na półkę, gdzie czeka do kolejnej drzemki. Nie chowam go przed nią, nie mówię: OOO nie ma monia, schował się. Oczywiście nie zostawiam go w miejscu zbyt widocznym, Śmieszka jest tylko Śmieszką, jeśli znajdzie się w zasięgu jej rączek, będzie go miała w buzi przez cały czas. Czasem jest też tak, że kiedy pytam ją czy da mi smoczek, kręci główką, wtedy to szanuję i po kilku minutach proszę ponownie.

Nic się nie stało

Bardzo nie lubię jak dorośli, kiedy dziecko zaczyna płakać, bo np. przewróciło się mówią: Oj już dobrze, nic się nie stało. Choć sama święta nie jestem i też czasem łapię się, że mówię to z automatu. Moim zdaniem prawdą jest, że kiedy dziecko przewraca się to patrzy na mamę lub tatę i często to ich reakcja determinuje dalszy obrót sprawy. Kiedy dziecko widzi, że mama się śmieje to znaczy, że nie wydarzyło się nic poważnego i można bawić się dalej. Kiedy mama lub tata są wystraszeni dziecko przejmuje ich emocje i reaguje podobnie. Myślę jednak, że nasze reakcje są automatyczne. Kiedy widzę, że Śmieszka mocno uderzyła o kant stołu moje ciało od razu pokazuje strach, to jest bezwarunkowe.  Dlatego nie próbuję chwilę później zamiatać swoich emocji pod dywan, tuszując je słowami „Nic się nie stało”. Wiem, że używamy tych słów w dobrej wierze, to ma odwrócić uwagę. Jednak moim zdaniem sprawia efekt zupełnie odwrotny. O ile u rocznej Śmieszki może nie ma to jeszcze tak dużego znaczenia (na poziomie świadomym), o tyle u np. czteroletniego dziecka informacja od dorosłych: nic się nie stało tylko się przewróciłeś, jest już jasnym i świadomie rozumianym sygnałem, że dla mamy, czy taty jego problemy są nieistotne.

Ja to chcę!

Pamiętam taką sytuacje sprzed kilku miesięcy, kiedy Śmieszka nie jadła w ogóle słodyczy. Teraz też w zasadzie nie je, ale zasmakowała już kilku słodkości, więc niestety stwierdzenie „w ogóle” już jest nieaktualne. Znajoma przyniosła dla Śmieszki ciastka. Była zdziwiona, że nie chcę Jej ich dać, bo Ona przecież chciała. I w tym miejscu wraca do mnie kwestia mojej miłości i szacunku dla Śmieszki. Z miłości dałabym jej wszystko, ale szacunek dla jej małego ciałka, które nie powinno jeść słodyczy sprawia, że potrafię się powstrzymać.

Pozytywnie od samego początku

Pisałam ten tekst w innym celu, ale okazało się, że jego miejsce jest właśnie tu:)

O zaletach pozytywnego myślenia napisano już nie jedną książkę. Także rodzice poprzez skoncentrowanie swojej uwagi na tym, co piękne i pozytywne w rodzicielstwie, mogą być znacznie szczęśliwsi. Ponieważ ja i moja rodzina jesteśmy tego żywym przykładem, chciałabym podzielić się z innymi mamami kilkoma prostymi wskazówkami, jak tę pozytywność pielęgnować od samego początku macierzyństwa.

  • W trakcie ciąży ciesz się fizyczną bliskością

Rozmawiając z kobietami, które są blisko rozwiązania często słyszę: Ja chcę już zobaczyć moje dziecko i mocno je przytulić. Ciekawość, która narastała przez czas trwania ciąży czasami w ostatnich tygodniach przemienia się wręcz w zniecierpliwienie. Do tego duży brzuch i ciało, które ma prawo być już zmęczone sprawiają, że mamy jednym głosem krzyczą: Ja chcę już urodzić! Wybiegając w przyszłość i skupiając się na tym, jak to będzie, kiedy dziecko pojawi się po tej stornie brzucha, może ominąć Cię piękno tego, co tu i teraz. Pamiętaj, że to właśnie w czasie, kiedy Maleństwo jest jeszcze w twoim brzuchu łączy Was niezwykła bliskość. Tak blisko fizycznie nie będziecie już nigdy. Dlatego zacznij celebrować każdą godzinę razem a gwarantuję, że zniecierpliwienie zniknie, a duży brzuch przestanie ciążyć.

  • Pytaj o to, co piękne i pozytywne

Przygotowując się do porodu i macierzyństwa pytaj inne mamy, o to co dobre: co było dla nich najpiękniejsze w trakcie pierwszych tygodni z nowo-narodzonym dzieckiem, jakich chwil nigdy nie zapomną. Dzięki temu będą Cię otaczać piękne obrazy i sama również w ten sposób zaczniesz myśleć o Waszych początkach. Nie chodzi o to, aby nastawiać się na wyidealizowany obraz tego, co Cię czeka. Jednak z doświadczenia wiem, że o trudnościach, które mogą się pojawić i tak się dowiesz, nawet jeśli nie będziesz chciała. Więc sama skup się na tym, co pozytywne.

  • Zaakceptuj nieznane

Bez względu na to, jak wyobrażałaś sobie swoje życie, od kiedy na świecie pojawi się dziecko jedno jest pewne: Będzie inaczej. Nie chcę Ci przez to powiedzieć, że Twój świat przewróci się do góry nogami. Może być wręcz odwrotnie wreszcie poczujesz, że na tych nogach stoisz. Chodzi o to, że bardzo trudno jest uniknąć projektowania i wyobrażeń. Przynajmniej mnie się nie udało. Dlatego zaplanuj Wasz świat, tak dokładnie jak tego potrzebujesz, nie zapomnij tylko o otwartości na zmianę planu, jeśli zajdzie taka potrzeba. Pamiętaj to często nie dzieci potrzebują „łatwych planów”, ale my dorośli. Mnie pomaga proste ćwiczenie. Każdego dnia, od kiedy urodziła się nasza córeczka patrzę rano w lustro i powtarzam do siebie: To może być zupełnie inny dzień… zaakceptuj to, co przyniesie i podążaj za Śmieszką… Czasem są tygodnie, kiedy nasze dni przebiegają podobnie według ustalonego przez córkę rytmu, ale co jakiś czas przychodzi nowe i wtedy uśmiecham się i jeszcze raz powtarzam: Przecież wiedziałam, że to może być zupełnie inny dzień…

  • Zdystansuj się od otoczenia

Poproś ojca dziecka, aby po porodzie zaplanował dłuższy urlop i wspólnie bądźcie ze sobą i uczcie się Waszego Maleństwa. Ograniczcie wizyty nawet najbliższej rodziny. To naprawdę przyda się zarówno tobie, jak i dziecku. Zacznijcie zapraszać bliskich dopiero po kilku tygodniach. Wy Będzie już wtedy dużo lepiej znali Wasze dziecko a Twoje ciało zdąży się zregenerować po porodzie. Dzięki temu z większym dystansem podjedziesz do dobrych rad i opinii innych. Pamiętaj rodzina i przyjaciele mają prawo mieć swoje zdanie w kwestiach związanych z wychowaniem dziecka, ale Ty również je masz. Postaraj się, aby te spotkania były Waszym wspólnym świętem, w końcu nie codziennie wita się na świecie nowego członka rodziny. Skupcie się na tym, co piękne, a nie na wymienianiu różnic w podejściu do wychowywania dzieci.

  • Ćwicz uważność i zaufaj swojej intuicji

Każdy człowiek jest inny. Myślę, że to jakże proste i złożone zarówno w swej istocie zdanie może być fundamentem dobrego macierzyństwa. Bo przecież bez względu na to ile książek przeczytasz, ile dobrych rad usłyszysz, to później i tak dostosujesz tę wiedzę do waszej rzeczywistości. Dlatego, kiedy przyjdą wątpliwości i będziesz zastanawiała się, w jaki sposób postąpić poszukaj odpowiedzi w sobie – jeśli uważnie będziesz obserwowała siebie i dziecko – na pewno ją znajdziesz.

Strefa wolna od narzekania

A gdyby tak na każdym placu zabaw było takie miejsce, w którym nie można narzekać? Gdzie nie mówimy o ostatnim przeziębieniu, o nieprzespanych nocach, o tym, że znowu się zsiusiał w majtki, choć już nie siusiał. Gdybyśmy tak zapomnieli, że pogoda już się robi brzydka, że dzień coraz krótszy, że zimno a jeszcze nie grzeją, że w telewizji tylko głupoty i w ogóle już nie ma co wieczorem obejrzeć, jak dzieci śpią, i że oczywiście można by poczytać, ale cały dzień w pracy przed komputerem to już oczy zmęczone i się nie chce. Gdybyśmy przestały gdybać, że jak bym jej założyła czapkę to by się nie przeziębiła, a gdybym za rączkę trzymała to by się nie przewrócił, a gdybym wczoraj poszła do sklepu to bym kupiła pampersy w promocji…

Tylko o czym my byśmy wtedy rozmawiały? My przypadkowo – nieprzypadkowe matki. Na początku byłoby pewnie ciężko. Jednak przy okazji odkryłybyśmy może, jak cudownie jest czasem pomilczeć i popatrzeć po prostu na te nasze pociechy. A później słowa same zaczęłyby przychodzić, bo przecież w głębi serca, każda z nas chce rozmawiać o czymś więcej i każda z nas to „coś” ważnego do powiedzenia ma.

Życzę Wam dobrego dnia bez narzekania!

Cyco-zwisy

Ostatnio z różnych źródeł przychodzą do mnie następujące wyrażenia: Mały ciągle wisi na cyckach; jak X choruje to robi sobie cycozwisy… itp. Przychodzi to do mnie głównie z Internetu: z innych blogów, komentarzy na forach czy pod artykułami. Do tej pory przychodziło trochę nieświadomie, nie zwracałam na to uwagi aż do teraz. Ponieważ Śmieszka potrzebuje ostatnio więcej czułości, także tej przy piersi to nagle w mojej głowie pojawiło się to wyrażenie i przeraziłam się. Nie mam w sobie zgody na używanie takich określeń. Chciałabym wyjaśnić, dlaczego.

Ostatnio na profilu FB Dzieci są Ważne  pojawił się tekst, w którym autorka pyta o granice intymności, które jej zdaniem są przez liczne mamy-blogerki przekraczane. Poruszyło mnie coś po przeczytaniu tego tekstu. Kiedy zaczynałam pisać wiedziałam, że decyduję się na pokazywanie czegoś bardzo intymnego: mojej relacji z córką. Zgodziłam się na dzielenie z innymi tym, co dla mnie najcenniejsze i zaczęłam to robić tak szczerze jak potrafię, bo inaczej nie umiem. Zdecydowałam się więc na wędrówkę po bardzo cienkiej linie i tylko dzięki uważności, wsparciu M. i chyba tak zwanemu rozsądkowi uważam, że tej cienkiej granicy nie przekraczam.

Każdy z nas ma jednak tę granicę postawioną w innym miejscu. Dlatego jedni uznają, że pokazuję za dużo, inni, że za mało. I to jest w porządku, wszystko jest w porządku dopóki ja mam w sobie pewność, że to, co piszę jest w zgodzie ze mną, że pisząc o Śmieszce, moim mężu i naszych relacjach kieruję się głównie szacunkiem dla drugiego człowieka.

Czy za 20 lat Śmieszka będzie zadowolona, że o niej pisałam? Nie wiem, z pewnością ją o to zapytam. Wiem jednak, że chcemy ją wychować w taki sposób, aby dawała innym przestrzeń na wyrażanie swojego zdania, a kiedy sama będzie się wypowiadała na różne tematy potrafiła brać za to odpowiedzialność, tak jak ja biorę odpowiedzialność za moje teksty. Wierzę, więc że nawet jak coś nie będzie dla niej w porządku to mi o tym powie, ale uszanuje, że ja opisywałam to z mojej perspektywy.

Wracając do „cycozwisów”, dla mnie to takie wyrażenia są przekroczeniem pewnej granicy, ma ono w sobie coś wulgarnego, odpychającego. Profesor Bartoszewski powiedział kiedyś: „Zmień swoje słownictwo a zmienisz swoje życie”. Bardzo cenię te słowa i często do nich wracam. Właśnie dlatego czepiam się słów, których używam, a ponieważ, tak jak napisałam na początku, to wyrażenie pojawiło się w mojej głowie to o nim piszę i zamieniam na inne, szybko oby nie zadomowiło się tam na stałe.

Do przyszłych mam

Za inspirację dziękuję Magdzie, której komentarz możecie przeczytać pod tym postem.

Kilka lat temu, kiedy myślenie o dziecku kończyło się na tym, że fajnie, jak się kiedyś pojawi nie miałam pojęcia, jaką matką chcę być. Słysząc historie o kobietach, które karmią kilka lat wytrzeszczałam oczy, a jak znajomi bądź rodzina dzieli się informacją, że dziecko śpi z nimi to myślałam, że widocznie pozwolili sobie wejść na głowę. No tak to było kilka lat temu. A dziś…

A dziś pytana ile jeszcze zamierzam karmić Śmieszkę odpowiadam, że jak najdłużej. A o spaniu razem już się wypowiadałam tu). I nie chodzi w tym wszystkim o zmianę poglądów, ale o to, że ja po prostu te kilka lat temu nie myślałam, że tak można. Moja świadomość możliwości była na poziomie zerowym i opierała się jedynie na informacjach usłyszanych gdzieś w telewizji i od znajomych. Będąc w ciąży dalej wielu kwestii nie byłam świadoma. Teraz jest  o tyle lepiej, że już jestem w miarę świadoma, czego  nie jestem świadoma. I wiem, gdzie szukać odpowiedzi. I czemu o tym piszę?

Ostatnio rozmawiałam z koleżanką, która nie ma jeszcze dzieci, ba jeszcze nie wie, kto może być ich potencjalnym ojcem i uświadomiła mi bardzo ważną rzecz. Mówiła o moim blogu i o tym, że Ona dzięki temu, co pisze wyobraża sobie, w jaki sposób sama chce w przyszłości przeżywać swoje macierzyństwo. Pomyślałam sobie, jaką Ona może być cudowną i świadomą mamą już od początku. I ogromnie się cieszę, że to ja w pewien sposób się do tej jej świadomości przyczyniam. Nie chodzi mi o to, że teraz wszystkie Czytelniczki – przyszłe mamy będą chciały tak jak ja: karmić do samoodstawienia, spać z dzieckiem, iść na urlop wychowawczy i tak dalej… Oczywiście, że nie, ale mam nadzieję, iż moje wybory dają im inspirację do zastanowienia się: A jak ja bym wybrała? Jak ja chcę, żeby wyglądała moja droga?  Myślcie o tym, jak tylko znajdziecie chwilę, zastanawiajcie się, szukajcie. Im więcej kwestii będziecie miały przemyślane tym lepiej. I oczywiście nie zapominajcie, że wszystko może wyglądać inaczej a otwartość na zmianę jest bardzo ważna. Jednak jeśli będzie świadome swoich wyborów, to także zmiany przyjmiecie naturalnie.

Na samą myśl o Was w przyszłości się uśmiecham.  I już teraz bardzo proszę choćby to było za dziesięć lat napiszcie mi, jak się czujecie jako mamy.

Awanturnica

Tak została w piątek nazwana Śmieszka przez Panią doktor, kiedy płacząc i wierzgając nogami informowała nas, że nie ma ochoty na badanie. Pani doktor stwierdziła: No przecież ja Ci nic nie robię. Nie dyskutowałam z nią, czy krępowanie rączek i wkładanie czegoś do buzi to takie nic. I pomijając kwestie, że badanie było konieczne, ludzi w poczekalni dużo, a Śmieszka niewyspana. I nawet nie chcę pisać o tym, że dobrze byłoby gdyby Pani doktor potraktowała ją po prostu jak człowieka i spróbowała okazać zrozumienie. Więc ja płaczącej Śmieszce tłumaczyłam, że rozumiem, że to jest dla niej niekomfortowa sytuacja i że zaraz badanie się skończy.

Jednak, choć mogłabym ten wątek rozwinąć to nie o tym tutaj. Otóż zabolała mnie ta „awanturnica”. Dlaczego Ona tak powiedziała o Śmieszce? – myślałam, kiedy wracałyśmy do domu. I doszłam do wniosku, że chcąc nie chcąc ludzie patrzą i będą na nią patrzeć inaczej niż ja, swoimi subiektywnymi oczami. Czasem pierwszy raz zobaczą ją, kiedy będzie płakała i pomyślą, ale płaczliwe dziecko. A czasem jak będzie się tylko śmiała i zbudują sobie obraz pogodnej dziewczynki. I część z nich już nigdy Jej nie spotka i takie wspomnienie Śmieszki gdzieś tam w nich zostanie na zawsze…

A ja potrzebuję zaakceptować, że ten obraz będzie często subiektywny i niepełny. Piszę to i zastanawiam się, czy ktoś ma bardziej subiektywny obraz Śmieszki niż ja, która patrzę na nią swoimi zakochanymi po uszy, matczynymi oczami… No chyba tylko tata:).

Warto prosić o pomoc

Jak byłam w ciąży nikt nie ustępował mi miejsca w tramwaju; Zawsze sama wnoszę wózek, bo nikt nie chce mi pomóc; Dlaczego ludzie stają na miejscach przeznaczonych dla wózków? – czasami słyszę zdania tego typu od innych mam. I zawsze wtedy mam na myśli pytanie: Czy poprosiłaś, aby Ci ustąpił lub pomógł wnieść wózek? Okazuje się, bowiem że proszenie innych o pomoc jest czasem bardzo trudne.

Sama wielokrotnie się z tą barierą prośby spotykam. Było mi to szczególnie bliskie w ciąży, kiedy to urosłam 20 kg wszędzie tylko nie na brzuchu i pod koniec ciąży w luźnej kurtce nie wyglądałam na ciężarną. Byłam wtedy po trudnych doświadczeniach związanych z przedwczesnym porodem, więc bałam się o Śmieszkę stojąc w tramwaju/autobusie. Dlatego nauczyłam się prosić o ustąpienie miejsca. Na początku było bardzo trudno (pisałam o tym tutaj), ale z każdym razem stawało się coraz łatwiejsze. Do tego stopnia, że później „załatwiałam” miejsca także babciom, które widziałam, że mają potrzebę usiąść, ale trudno im o tym powiedzieć. I choć są to jedynie moje doświadczenia, to zawsze kiedy o miejsce poprosiłam dana osoba mi ustępowała. Czasem wręcz widziałam lekkie zakłopotanie w jej oczach, że sama się nie domyśliła.

Podobnie było, kiedy jeździłyśmy komunikacją miejską ze Śmieszką. Prosiłam o pomoc i tę pomoc otrzymywałam – zawsze. Raz nawet nie miałam drobnych na bilet i cały autobus szukał dla mnie monet, aby rozmienić 10zł. Jedna Pani powiedziała wtedy, że nie ma rozmienić, ale da mi 5zł żebym mogła kupić bilet. W końcu dwóch młodych chłopaków zebrało wszystkie drobne z kieszeni i wspólnymi siłami uzbierali upragnione przeze mnie 10zł w bilonie, a sami umówili się, że jeden drugiemu później odda. To było szczególnie miłe doświadczenie, bo okazuje się, że kiedy otwieramy się na pomoc innych, ona po prostu przychodzi.

Kiedyś myślałam, że jak nie proszę innych o pomoc: w domu, w pracy, na ulicy to świadczy o mojej samodzielności i zaradności. Myślałam, że prosząc staję się zależna od innych i dlatego tego unikałam. Dziś wiem, że to właśnie wtedy, kiedy daję sobie przyzwolenie na pomoc ze strony innych staję się wolna. I tak naprawdę wcale nie oddaję swojego życia w ręce innych, ale biorę je w swoje własne. Okazuje się, że nie jestem skazana na to, czy dana osoba zauważy, że jestem w ciąży, bo przecież ja sama mogę jej o tym powiedzieć.

Pewnie nie będzie dla Was zaskoczeniem, gdy napiszę, że jest taka jedna osoba w moim życiu, która każdego dnia uczy mnie, że dostrzeganie swoich potrzeb i proszenie o ich zaspokojenie jest czymś naturalnym. Szkoda, że tę naturalność gubimy gdzieś z wiekiem. Dobrze, jak przynajmniej od czasu do czasu sobie o niej przypominamy.

Od dziś ubieram się sama!

Nie wiem skąd, ale miałam w swojej głowie taką informację, że w pewnym wieku dziecko niechętnie się ubiera. Ponieważ nie wiedziałam, w jakim wieku ta niechęć może się pojawić to oczywiście o niej nie myślałam. Co więcej, ponieważ wiadomo, że każde dziecko jest inne, to nawet jeśli 99% dzieci nie lubi się przez pewien okres swojego życia ubierać, to wcale nie oznacza, że Śmieszka również nie będzie lubiła.

Dlatego kiedy wczoraj rano przy ubieraniu zaczęła machać rączkami na znak: Nie! Nie! Nie! Pomyślałam, że jednak chyba zaliczy się do tych 99% i oczywiście zdziwiłam się, bo myślałam, że to ewentualnie pojawi się później…

Miała do wyboru trzy bluzki (tyle zdążyła wyciągnąć zanim zamknęłam szafę) i ewidentnie wybrała jedną z nich. Na ramiączkach, cieniutką, taką w sam raz na jesień:). Bardzo chciała ją założyć. Podawała mi ją z wyraźną prośbą, aby ją ubrać, ale kiedy próbowałam przełożyć przez głowę znowu machała rączkami: Nie! Nie! Nie! Chciała ją ubrać sama, ale ponieważ kompletnie jej to nie wychodziło to znowu podawała ją mnie i wszystko przebiegało od początku.

Zafascynowało mnie to. Słowo daję, naprawdę w ogóle nie zdenerwowało, ale zafascynowało. I mam wrażenie, że powtarzam się już któryś raz z rzędu, ale pewnie powtórzę się jeszcze nie raz, bo świadomość, że Śmieszka ma już w sobie tak duże pragnienie indywidualności, potrzebę bycia sobą i decydowania za siebie, to jest po prostu niesamowite. I dzieją się rzeczy niezwykłe z kilku perspektyw. Z jednej strony Śmieszka uczy się chodzić i już od kilku dni tata prowadza ją za jedną rączkę. Potrafi sama wejść na łóżko i kanapę. Do perfekcji opanowała chwytanie małych ziarenek orkiszu sowimi paluszkami. I nas, jako rodziców niezwykle cieszy, że jej ciało tak sprawnie się rozwija, widzimy także ile Jej to daje radości, radości z uczenia się. A z drugiej strony ten rozwój świadomości, który mnie fascynuje jeszcze bardziej, bo kiedy dawno, dawno temu myślałam o naszych dzieciach, to wyobrażałam sobie, jak one uczą się chodzić, ale nie wyobrażałam sobie, jak one stają się SOBĄ.

A wracając do ubierania: wiem, że mam wielkie szczęście, bo mogłam sobie na to zafascynowanie pozwolić, bo nie wychodziłam za 10 minut do pracy i nie musiałyśmy się spieszyć i ubierać w pośpiechu. Wiem to. Dlatego każdego dnia jestem za to wdzięczna.

Dużo mamy takich swoich rytuałów, których nie byłoby gdybym wróciła do pracy. I choć wcale nie jest tak, że nie pracuję w ogóle, bo myślę, że jak na mamę na wychowawczym to pracuję całkiem sporo, ale nie o tym tutaj. Właśnie takie sytuacje, jak ta z wczoraj utwierdzają mnie w przekonaniu, że podjęłam najlepszą decyzję na świecie dla siebie, Śmieszki i M.

Podłoga

Jakiś czas temu odwiedzili nas przyjaciele. Śmieszka przywitała ich kwaśną minką i oczkami, które mówiły: Idźcie sobie stąd! Chcę mamę i tatusia tylko dla siebie! Powoli, czule wtulona w objęcia taty zaczęła się oswajać z nowymi gośćmi i mniej więcej pół godziny później zadowolona bawiła się sama w swoim kąciku. W pewnym momencie wszyscy usiedliśmy na podłodze. Śmieszka była już wtedy zupełnie rozluźniona i miałam wrażenie, że to ona zabawia gości, a nie my. Naprawdę zachowywała się jak przystało na prawdziwą gospodynię. Biegała od książeczek do kanapy wykorzystując liczne przeszkody w postaci naszych ciał. Kiedy zobaczyłam jak zadowolona wdrapuje się na kolana Kamili wiedziałam, że nowa ciocia została zaakceptowana w 100%. Z nowym wujkiem było trochę inaczej, ale niech to zostanie dla wtajemniczonych. Cały wieczór spędziliśmy w piątkę a Śmieszka zasnęła po 22 dosłownie dwie minuty po wyjściu gości.

Następnego dnia M. zapytał mnie, czy zauważyłam, kiedy Śmieszka poczuła się swobodnie w nowym towarzystwie. Odpowiedziałam, że… po pewnym czasie. I wtedy M. zwrócił mi uwagę, że stało się to dokładnie w momencie, kiedy wszyscy usiedliśmy na podłodze. I rzeczywiście tak było, choć ja to przeoczyłam. Dopiero wtedy, kiedy wszyscy byliśmy na tym samym poziomie Śmieszka czuła się dobrze. Choć dziś się zastanawiam, czy bardziej Ona nas potrzebowała na tej podłodze, czy my Jej zaproszenia…

Dzięki Śmieszce na nowo odkrywam uroki podłogi i tej trochę innej perspektywy. Siedząc na dywanie wszystko staje się prostsze, tematy rozmów same pojawiają się w głowie, znika zbędne napięcie, podział ról.  Myślę, że gdyby ważne spotkania biznesowe odbywały się właśnie w takim otoczeniu byłoby o wiele mniej napięć. Kto wie, może kiedyś będę takie organizowała.

No i jeszcze jedno, jak tak siedzę ze Śmieszką na tej podłodze, to zawsze zauważam ile mam kurzu pod kanapą i za każdym razem sobie obiecuję, że jutro odkurzę. Jak dobrze, że dopiero jutro…

Wdzięczność

W swoim życiu małą wagę przywiązuję do dat. Ogólnie mam bardzo kiepską pamięć do imion, nazwisk, tytułów książek, ważnych uroczystości… Może dlatego nie mam w zwyczaju obchodzić hucznie swoich urodzin. Od kilku lat podchodzę do tego dnia po prostu z dużą wdzięcznością. W tym roku szczególnie chciałabym podziękować moim rodzicom. Gdyby nie oni nie byłabym w tym miejscu, w którym jestem. Dlatego dziękuję Mamo, dziękuję Tato. Dziękuje moim najbliższym M. i Śmieszce, że napełniają mnie swoją miłością każdego dnia. Dziękuję także Wam Kochani, bo każdy z Was wpływa na moje życie. Jesteśmy ze sobą powiązani niewidzialną nicią i wzajemnie się wspieramy: Wy mnie – ja Was.

Znalazłam dziś życzenia, które otrzymałam w 2011 roku z okazji Świąt Bożego Narodzenia i pomyślałam, że skoro do mnie przyszły ponownie to się z Wami nimi podzielę:

Pracuj tak jakbyś nie potrzebował pieniędzy.

Kochaj tak jakby nikt nigdy ciebie nie zranił.

Tańcz jakby nikt na ciebie nie patrzył.

Śpiewaj jakby nikt cię nie słuchał.

Żyj jakby był raj na ziemi.