*Być w zgodzie ze sobą – stan w którym moje ciało jest względnie wypoczęte, a moja głowa i serce wolne od zbędnych oczekiwań i ocen.
Im dłużej jestem mamą tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że w macierzyństwie naprawdę przede wszystkim chodzi o mnie.
Kiedy jestem w zgodzie ze sobą na wszystko potrafię spojrzeć przez pryzmat miłości. Widzę, że Śmieszka od 6 godzin nie usiadła nawet na minutę. Patrzę na Nią i myślę, że to niesamowite, że jest taką kuleczką miłości, która nie potrafi przestać skakać. Podziwiam Ją za energię, którą ma. Za ciekawość, radość i choć moje ciało odmawia posłuszeństwa, wstaję i tańczę z Nią, bo wiem, że warto się wysilić, aby jeszcze raz zobaczyć Jej uśmiech. Kiedy zaś nie jestem w zgodzie ze sobą, już po godzinie mam dość. Myślę sobie, o nie! Ona znowu chce biegać, Kochanie proszę usiądź choć na chwilę… Po dwóch godzinach wymiękam i włączam Jej bajkę, to moment kiedy mogę odetchnąć. Każdy Jej płacz przywołuje we mnie myśl: o nie, znowu? O co Ci chodzi?
Kiedy jestem blisko siebie biorę odpowiedzialność za swoje samopoczucie, kondycję fizyczną i psychiczną i nie przerzucam jej (odpowiedzialności) na Śmieszkę. Gdy jestem zmęczona to wiem, że po prostu jestem zmęczona, a nie dopatruję się w córce gorszego dnia. Gdy się od siebie oddalam, patrzę na Nią i myślę, no nie dziś jesteś wyjątkowo nieznośna, nadpobudliwa, rozdrażniona… Przerzucam odpowiedzialność na Nią, szukam usprawiedliwienia dla mojej słabości w Niej.
Gdy wiem, że jestem tu gdzie chcę być poradzę sobie w każdej sytuacji. Gdy w towarzystwie innych przytrafia nam się coś nieprzewidzianego zajmuję się Śmieszką i dbam o Jej potrzeby. Gdy nie jestem na swoim miejscu bardzo szybko przestaje mnie interesować dobro Śmieszki, a na pierwszym miejscu pojawia się myśl: Co On/Ona sobie o mnie pomyślał? Z pewnością mnie ocenił i uznał, że sobie nie radzę jako matka…
Właśnie dlatego wiem, że tu chodzi tylko o mnie. Wiem, że jeśli nie zadbam o siebie, o mój rozwój, przepracowywanie kolejnych trudności, kompleksów, strachów to, to wszystko się rozsypie… Przestanie cieszyć, a zacznie męczyć. Zamiast radości z bycia razem pojawią się wyrzuty sumienia, że milsze jest przebywanie w samotności…
Dlatego dzień za dniem wykonuję ciężką pracę zbliżania się do siebie. Codziennie! Bo za każdym razem gdy na chwilę odpuszczam, bo wydaje mi się, że już przecież tyle wiem, szybko potykam się o siebie. Co wtedy robię? Siadam, wybaczam sobie moje własne lenistwo, biorę kartkę i zapisuję, co jeszcze jest do przepracowania. Niesamowite, że końca nie widać:).