O trudnych emocjach przez zabawę

Książkę “Rodzicielstwo przez zabawę” przeczytałam ponad rok temu i po lekturze towarzyszył mi pewien niedosyt. Z jednej strony znalazłam tam sporo ciekawych pomysłów na poznanie dzieci, wsparcie ich w rozwoju, a także radzenie sobie z trudnymi sytuacjami właśnie poprzez zabawę. Zachwyciło mnie to, bo Cohen maksymalnie rozpuszcza to, co dla nas rodziców może wydawać się trudne, ponad nasze siły. Z drugiej strony Śmieszka miała wtedy rok i znalazłam mało materiału, który mogłabym od razu zweryfikować, sprawdzić czy u nas zadziała. Tak więc wiedziałam, że do książki trzeba będzie wrócić później. I w ciągu ostatnich dni, chyba pierwszy raz świadomie ta książka mi pomogła.

Śmieszka ma od kilku dni katar – bardzo nieprzyjemne dla dorosłych, a co dopiero dla nieokiełznanej dwulatki. Co za tym idzie trzeba jej czyścić nosek. Śmieszka oczywiście bardzo tego nie lubi. W pewnym momencie pokazała, że ona też mi chce czyścić nos. Wtedy właśnie przypomniałam sobie fragment książki Cohena, który opisywał, że gdy dziecko wraca od lekarza, który zrobił mu zastrzyk może w domu przepracować to trudne doświadczenie np. poprzez “robienie zastrzyków” misiom i lalkom. Dlatego gdy Śmieszka zabrała się za mój nos od razu wcieliłam się w jej rolę:

O nie Kochanie! Nie rób tego! Bardzo tego nie lubię! Nie chcę, nie chcę! – krzyczałam

Chcesz, chcesz – odpowiedziała Śmieszka. No to się matka popisałaś – pomyślałam. Przecież skądś ona wzięła to “chcesz, chcesz” – widocznie tak do niej mówiłam.

Kontynuowałyśmy zabawę przed każdym psikaniem i Śmieszce ewidentnie to pomaga. Usłyszałam naprawę ważne informacje:  Mamusiu trzeba psiknąć, mamusiu katarek sobie pójdzie. Pojawiło się też zdanie: Mamusiu nie bój się.  I to wszystko dowiedziałam się o niej dzięki temu, że zaczęłam się z nią bawić.

Śmieszka zaczęła przepracowywać w sobie to nieprzyjemne doświadczenie. Teraz lepiej znosi czyszczenie nosa, a nawet jak nie chce potrafi o tym mówić.

To doświadczenie upewniło mnie, że najwyższa pora wrócić do książki “Rodzicielstwo przez zabawę”. Czytaliście?

 

Dlaczego piszę?

W swoim życiu każdy z nas podejmuje codziennie jakieś decyzje. Niektóre pozornie błahe, inne na wagę złota, ale każdą z nich trzeba podjąć. Tak samo było z blogiem. Przyszedł taki dzień, że podjęłam decyzję: Chcę dzielić się z innymi ludźmi, tym co doświadczam jako matka.

Jeszcze kilka lat temu byłam bardzo przeciwna publikowaniu jakichkolwiek treści w Internecie. Z różnych powodów, żeby chronić swoją prywatność, aby później nie żałować, aby mój potencjalny pracodawca nie miał na mnie “haka” itp. Nawet w momencie zakładania bloga nie wiedziałam, czy będę go pisała z imienia i nazwiska, czy pod pseudonimem.

Choć wtedy obawa nie wynikała z troski o mnie, czy Śmieszkę – wynikała ze strachu o ocenę innych, że treści, które prezentuję nie są wystarczająco dobre. Zmieniałam się, dojrzewałam i w którymś momencie podjęłam kolejną decyzję: chcę podpisywać moje treści imieniem i nazwiskiem. Na ten moment jest mi z tym dobrze.

Dlaczego piszę bloga?

Bez względu na to, co robię w życiu myślę o tym: Dlaczego to robię? W jakim celu? Tak też było z blogiem i książką. Przecież motywacje mogą być bardzo różne. Jedni piszą, bo chcę promować swoje nazwisko, inni bo w czymś się specjalizują i chcą innym udostępniać wiedzę, inni potrzebują kontaktu z ludźmi. A dlaczego piszę ja? Ponieważ mam w sobie ogromną potrzebę dzielenia się z innymi tym, co przeżywam jako matka. Okres od kiedy na świecie jest moja córka jest dla mnie fascynujący. Każda chwila bez względu na to, czy towarzyszą jej łzy szczęścia, czy cierpienia jest wzbogacającym moje życie doświadczeniem. To wszystko. Jeśli jutro przestanę czuć taką potrzebę to nie będę pisała.  Na ten moment daje mi to ogromną radość.

Ten blog nie jest miejscem w którym znajdziesz gotowe wskazówki, rozwiązania swoich dylematów, czy problemów. Ba! Nie przypominam sobie, abym pod którymś z tekstów to sugerowała. A wręcz odwrotnie znajdziesz sporo tekstów zachęcających do poszukiwania w sobie. Nie piszę w roli eksperta od wychowywania dzieci i na ten moment nie mam potrzeby nim zostać. Nie wiem, czy kiedykolwiek będę taką potrzebę miała. To co piszę to MOJA HISTORIA – każdy może ją przeczytać tak jak chce, wziąć z niej to, na co ma ochotę. Dlatego trudno mi się odnieść do pytań: Kto mi dał prawo do pisania o takich ważnych kwestiach jak wychowywanie dzieci? Ponieważ odnoszę się jedynie do własnych doświadczeń i cóż sama dałam sobie prawo do przeżywania mojego życia po swojemu.  A to, że inni odnajdują w moich treściach inspirację dla siebie? Wow! To jest niezwykłe i jeszcze bardziej motywuje mnie, aby w dalszym ciągu to SWOJE życie przeżywać maksymalnie uważnie, z pasją i miłością. A to, że dla części osób, mój sposób funkcjonowania w świecie jest niezrozumiały? Wow! To mi przypomina nieustannie o kwestii najważniejszej: wyzbywaniu się ocen i oczekiwań wobec drugiego człowieka. Bo tak długo jak ja oceniam innych, tak długo oni będą oceniać mnie. Tak więc każda lekcja jest cenna, jeśli odważę się przyznać przed sobą samą: że skoro mnie coś boli, dotyka to nie dlatego, że ta osoba mi chciała “dopiec”, ale dlatego, że ten pokój w moim sercu nie został jeszcze wysprzątany.

Czy nie boję się, że Śmieszka będzie miała do mnie pretensje o to, że o niej pisałam?

Naturalnie liczę się, że takie wydarzenie może mieć miejsce. To może być jedna z konsekwencji tej decyzji. Jeśli kiedyś do mnie przyjdzie i powie, że jej się to nie podoba, powiem jej szczerze dlaczego to robiłam z nadzieją, że zrozumie. Natomiast na ten moment wiem, że przez te dwa lata podjęłam już za nią tyle WAŻNYCH decyzji, że ta jest po prostu jedną z nich. Bo kto wie, czy nie przyjdzie za dwadzieścia lat i nie zapyta mnie dlaczego ją szczepiliśmy, dlaczego nadaliśmy jej takie, a nie inne imię, dlaczego wybraliśmy za nią religię? Każdego dnia podejmuję za nią decyzję i jedyne, co mogę zrobić to podjąć je w zgodzie ze sobą na TU i TERAZ. Wiec kiedy przyjdzie powiem jej: Córeczko na tamten moment robiłam to, co uważałam za najlepsze dla Ciebie i dla siebie.

Dlaczego piszesz o TAK prywatnych sprawach?

Tu trzeba by wejść w kwestie znaczenia słowa prywatność. Czym dla mnie jest prywatność? Jest sferą, którą zostawiam wyłącznie dla siebie i moich bliskich. Dlatego na blogu nie ma czegoś takiego jak “prywatne informacje” bo jak je publikuję to one już nie są prywatne, dosyć logiczne, prawda? Więc jak chcę się czymś podzielić z innymi to robię to, a prywatność zostawiam dla siebie. Oczywiście liczę się z tym, że wiele osób ma tę granicę prywatności postawioną wyżej. Ok. Za każdym razem gdy dostaję komentarz: Ja bym nie mogła o takich rzeczach pisać przyjmuję to jako informację od konkretnej osoby, że ona na tę granicę postawioną w innym miejscu niż ja.

No tak, ale przecież pracujesz z innymi mamami i co z Twoimi kompetencjami, doświadczeniem? To już nie jest tylko Twoje życie…

 Każda z osób, która ze mną pracuję wie jakie mam doświadczenie i kompetencję. Przedstawiam je w trakcie pierwszego spotkania, które jest bezpłatne. Dlatego decyzję o współpracy podejmujemy razem, kiedy każda zada sobie tyle pytań ile potrzebuje:).

 Studiowałam Polonistykę przez pięć lat. Otrzymałam dyplom z wyróżnieniem, który leży zakurzony w szufladzie. Gdyby ktoś przyszedł i zaczął ze mną rozmawiać o literaturze polskiej w wielu obszarach nie miałabym nic do powiedzenia. Informacje, które przyswajałam wyleciały ze mnie jak powietrze, nawet sama nie wiem kiedy i mam z tego powodu sporo kompleksów. Ale dyplom mam. Słowo daje! Mogę wkleić skan! I co z tego, że mam ten papier? Nic.

 A coachingiem i pracą ze sobą żyję każdego dnia. Po prostu to jest we mnie nieustannie. Rozwijam się w tych obszarach dla siebie, nie dla certyfikatów i uprawnień. To nie oznacza, że mam cokolwiek przeciwko certyfikatom, oczywiście, że nie. Chodzi mi tylko o to, że one nie są gwarancją, a często zwalniają nas z obowiązku myślenia. Skoro ktoś jej ten papier dał to chyba się zna.

 Uwielbiam pisać bloga i bardzo kocham pracę z innymi kobietami, dlatego to robię. Dlatego rok temu postawiłam wszystko na jedną kartę i idę dumnie do przodu. Tak, bo jestem z siebie dumna, bo Emilka kilka lat temu bała się własnego cienia, a dziś bierze odpowiedzialność za swoje życie. Proszę nie mylcie dumy z butą. Każdego dnia doświadczam sytuacji, które przypominają mi, że pokora jest najważniejsza. Pomyślcie o tej mojej dumie w odniesieniu do naszych dzieci: Kiedy zrobiły pierwszy krok i nasze serce rozpierała radość. O tego typie dumie myślę pisząc te słowa. Taka duma towarzyszyła mi gdy dzieliłam się z Wami informacją, że można już kupić moją książkę. Dobrego dnia!

Moja pierwsza książka – już w księgarniach

Kochani,

już jest długo wyczekiwana (przeze mnie w każdym razie:)) książka “Atrakcyjna mama – sztuka poznawania siebie”. Choć informacje dostałam już w piątek to potrzebowałam wziąć ją do ręki, aby coś napisać.

10703979_340979762747230_2357207164393252280_n

 Pamiętam moment gdy oddawałam ostateczną wersje do druku. M. powiedział wtedy: “Kochanie, pamiętaj. Jest taka jaka miała być.” I tak poczułam dziś: “Jest taka, jaka miała być.” Patrze na nią jak na moje drugie dziecko –  z miłością po prostu. Bo to, co naszym dzieciom jest potrzebne nieustannie to akceptacja totalna. A więc moja książka też ją dostała.

 Książka jest jak Śmieszka! Ma w sobie dużo lekkości i swobody. Jednak tak jak w zachowaniach Śmieszki często można znaleźć drugie dno, tak i tu. To czytelnik decyduje, czy chce pozostać na poziomie ciekawych i zabawnych obrazków z naszej codzienności, czy chce wejść głębiej i głębiej… Wierzę, że tyle ile czytelniczek, tyle interpretacji:).  Książkę można przeczytać od początku do końca, można też czytać na wyrywki, tam gdzie się otworzy:). Idealna do czytania w tramwaju – bo nie za długa i nie za gruba. Obawiałam się tego, że jest tam sporo treści z bloga. Jednak ponieważ są one przeredagowane, ułożone w spójną kompozycję, a do tego przeplatane treściami zupełnie nowymi to wierzę, że nawet stali czytelnicy będą zadowoleni.

 Bardzo Was zachęcam do kupienia, bo jak się domyślacie nie napisałam jej dla własnej satysfakcji, ale po to, aby jak najwięcej mam mogło z moich doświadczeń, po swojemu skorzystać:).

 Książkę można kupić przez Internet, na stronach Wydawnictwa WAM: http://e.wydawnictwowam.pl/tyt,71122,Atrakcyjna-mama.htm

W Empiku będzie dostępna od jutra: http://www.empik.com/atrakcyjna-mama-gozdz-emilia,p1100839338,ksiazka-p

Jest dostępna także w księgarniach stacjonarnych, m.in. w Matrasie. Osoby z Krakowa mogą także kupić podczas najbliższych Targów Książki.

Jeśli ktoś chciałby kupić bezpośrednio ode mnie z autografem to też jest taka możliwość:)

* Dodano 24-10-2014: Odpowiedz na komentarze, które pojawiły się pod niniejszym postem napisałam w formie odrębnego postu, który możecie przeczytać tu: https://odplanowaczycie.wordpress.com/2014/10/22/dlaczego-pisze/

Prezent z okazji moich urodzin:)

W sobotę miałam urodziny, kilka osób składając mi życzenia powiedziało, że są trochę zakłopotane, bo nie wiedzą czego mi życzyć. Przecież Ty wszystko masz?! No w sumie to prawda, mam wszystko, czego w tym momencie potrzebuję:) I właśnie w kontekście tego zdania chciałam podzielić się z Wami krótką refleksją. Zaczynając od pytania: Czy zdarzyło Ci się popatrzeć na drugiego człowieka i pomyśleć: Dlaczego on to ma, a ja nie? Czemu jej się udało, a mnie nie? Czemu Ona ma dzieci, ja ich nie mam? Czemu On znalazł świetną pracę, a ja kiszę się ciągle w tym samym miejscu i nie mogę się zdecydować na kolejny krok?

Znacie? Ja znam to uczucie zazdrości bardzo dobrze, bo często mi towarzyszyło. To było bardzo nieprzyjemne, wstydziłam się tego, bo przecież często zazdrościłam bardzo przychylnym mi ludziom, osobom, które darzyłam szczerą sympatią.
A dziś wiem, że każdy z nas ma w danym momencie wszystko czego potrzebuje. Tylko bardzo często nie potrafimy tego dostrzec. A w widzeniu szerzej i głębiej szczególnie przeszkadza nam to, że zamiast patrzeć do środka wciąż szukamy na zewnątrz. Widzimy szczęśliwą matkę i myślimy: Hm skoro dzieci ją tak uszczęśliwiają, to ja pewnie też ich potrzebuję do szczęścia. Biedny patrzy na bogatego, osoba przy tuszy, patrzy na te które są szczupłe. Ciągle w innych szukamy recepty na udane życie. Tak długo jak ja pytałam innych, co może mnie uszczęśliwić dostawałam ich odpowiedzi, a ponieważ były ich, a ja nie jestem nimi, to logicznie myśląc dalej byłam nieszczęśliwa.
A dziś chcę Cię zachęcić do patrzenia wewnątrz siebie. Do szukania w sobie recepty na szczęście. Wiem, że to nie jest zbyt oryginalne podejście, bo możesz to przeczytać w co drugiej książce o samorozwoju. Jednak nie ma dla mnie większego znaczenia ile razy już to w swoim życiu słyszałaś, tylko jak idzie Ci praktyka.
Mnie zawsze pomaga odpowiedź na kilka podstawowych pytań: Kim jestem? W jakim celu żyję? Co jest dla mnie najważniejsze?
Może Ty również potrzebujesz jeszcze raz zadać sobie te pytania?

 

Mamo zapytamy?

Ostatnio mało piszę. Różnie mi z tym, raczej trudniej niż łatwiej, bo przecież plan był jasny żeby przed premierą książki pisać dużo. Bardzo chcę, aby książkę przeczytało jak najwięcej osób, a dowiedzieć się o niej mogę między innymi przez blog. Jednak plan został zweryfikowany przez życie i przyglądam się temu z coraz większym spokojem.
Jednak dziś “zebrałam się”, aby podzielić się z Wami najprzyjemniejszym doświadczeniem jakie mnie ostatnio towarzyszy, a najkrócej mogę je określić jako “zbieranie owoców”.

Rok temu uważałam, że czuję się bardzo dobrze w roli mamy. Dziś patrzę rok wstecz i uświadamiam sobie, jak wiele lęków wtedy w sobie miałam, jak bardzo obawiałam się oceny innych i w konsekwencji jak  wiele oczekiwań miałam wobec córki. W tym momencie czuję się w tej roli bardzo spokojna. Odczuwam ogromny komfort relacji, którą zbudowałam ze Śmieszką. I wiem, że komfort ten promienieje, jest widoczny na zewnątrz. A poniżej jedno z doświadczeń ostatnich dni.
Jesteśmy na placu zabaw, jest zimno i mokro. Razem z nami bawi się jeszcze jedna dziewczynka. Przepraszam, nie bawi się z nami tylko obok. Ani mnie, ani mamie dziewczynki nie zależy na integracji, więc jest tak jak jest. Nagle Śmieszka dostrzega w drugim końcu placu zabaw różowy rowerem. Patrzy na mnie i mówi: “Mamusiu zapytamy?” Jestem w szoku! Pękam z dumy:)

Dając jej prawo do posiadania swoich rzeczy nie raz byłam świadkiem sytuacji, kiedy jednoznacznie i dobitnie krzyczała: Moje!!! A ja dyplomatycznie tłumaczyłam innym dzieciom, dlaczego teraz nie mogą wziąć tej piłki,bo to jest piłka Śmieszki. Szanując prawo własności Śmieszki starałam się jej pokazać, że to obowiązuje także w drugą stronę: Jeśli ona chce się bawić zabawkami innych potrzebuje zapytać o zgodę. I teraz zbieram owoce. Coraz częściej zdarza się, że nie bierze po prostu rzeczy, która leży, nie odbiera jej też innemu dziecku tylko prosi mnie, abym w jej (czyli Śmieszki) imieniu zapytała, czy może pożyczyć. Tylko w tej konkretnej sytuacji ja nie miałam ochoty pytać. Mama dziewczynki trzymała nas na dystans, a ja nie byłam w zbyt empatycznym nastroju. Mówię więc do Śmieszki: “Kochanie nie mam dzisiaj nastroju, aby pytać. Wstydzę się trochę”. Ona na to: “Dobrze mamusiu”. Dziękuję Córeczko!
Właśnie takie doświadczenia umacniają, sprawiają, że po prostu robisz swoje i trzymasz kierunek, który obrałaś, nawet jeśli dla wielu jet on niezrozumiały.