Kredyt zaufania

Wraz z narodzinami dziecka dostajemy od niego prezent: bezgraniczny kredyt zaufania. Przypomnij sobie pierwsze spojrzenie w oczy swojego dziecka. Oczy nieskazitelnie czyste, przepełnione miłością i zaufaniem, że przy Tobie jest bezpieczne… To zaufanie dostaje każdy z rodziców: taki prezent, bonus na dzień dobry. Jednak to, co dzieje się później zależy głównie od nas.

 Zawsze gdy odpowiadasz na płacz dziecka, kiedy przytulasz je gdy tego potrzebuje, karmisz gdy jest głodne, przewijasz kiedy pieluszka jest mokra… Maleństwo wie, że jest bezpieczne, bo wystarczy, że tylko poprosi (płaczem zazwyczaj) a mama, albo tata spełnią jego prośbę. Jego potrzeby są zaspokojone, zaufanie do rodziców, a tym samym świata rośnie, a raczej nie maleje – skoro przyjęłam założenie, że na początku było bezgraniczne.

I właśnie w kontekście zaufania chcę poruszyć bardzo ważną moim zdaniem kwestie – okłamywania dzieci. Jestem wyjątkowo często świadkiem tego jak dzieci są okłamywane, choć ich opiekunowie zazwyczaj nie mają kompletnie świadomości, że kłamią. I raczej gdybym się zapytała: Dlaczego skłamałaś? Byliby oburzeni, że śmiem tak twierdzić. O jakich sytuacjach zatem mówię:

  • Dziecko chce lizaka: Nie, nie bierz, choć kupię Ci w drugim sklepie.
  • Dziecko nie chce jechać od dziadków: Nie martw się babcia jutro do nas przyjedzie (tylko, że babcia przyjedzie, ale za miesiąc…)
  • Dziecko nie chce wyjść z domu: To zostań, ja idę. Pa! – Choć wiadomo, że mama nie zostawi tak małego dziecka w domu.

Sama bardzo rzadko okłamuję moją córkę, właściwie trudno mi sobie przypomnieć kiedy to zrobiłam. Oczywiście jest wiele sytuacji kiedy odwracam jej uwagę (np. Dziś zobaczyła tramwaj i chciała się przejechać, a nie mogłyśmy tego zrobić. Więc zaczęłam Ją pytać o ten tramwaj: jaki ma kolor, a czy ma siedzenia, a czy ma światła, a czy można w nim śpiewać, a czy można pić soczek… i tak doszłyśmy do sklepu), proponuję coś w zamian (kochanie nie mogę Ci kupić soku, ale w domu dam CI wodę z miodem).

Dlaczego nie okłamuję Śmieszki? Nie okłamuję jej między innymi dlatego, że uważam iż to marnowanie jej zaufania na drobnostkach, na sytuacjach z których można wyjść inaczej. Uważam, że w codziennym życiu tak często tracę jej zaufanie nieświadomie, że dbam o nie jak tylko to jest możliwe. Mocno wierzę, że tylko w ten sposób możemy zbudować trwały fundament naszej relacji opartej na wzajemnym szacunku i zaufaniu.

O co tak naprawdę się wściekasz?

Jestem wściekła…

Na koleżankę, że znowu nie zrobiła tego, o co ją prosiłam.

Na tę kobietę, która wepchała się przede mnie w kolejkę, nie widziała, że jestem w ciąży?

Na babcie, że znowu częstowała moje dziecko cukierkami.

Na dziecko, że najchętniej oglądałoby bajki przez 8 godzin dziennie.

Na telewizję, że emitują takie głupoty.

Na producentów żywności, że kłamią ludzi w żywe oczy…

Czy oby na pewno, te osoby są powodem mojego zdenerwowania?

A czy Ty, kiedy pojawia się w Tobie złość, zastanawiasz się, o co tak naprawdę jesteś wściekła?

Ja od jakiegoś czasu staram się to robić regularnie i wniosek do jakiego doszłam jest jeden: zawsze tak naprawdę złoszczę się tylko i wyłącznie na siebie samą, a inne osoby i sytuacje, które mi się przytrafiają to tylko punkty zapalne, które uruchamiają we mnie wszystko, to na co nie mam zgody i akceptacji.

Bo kiedy wściekam się na kobietę, która weszła bez pytania przede mnie w kolejkę to tak naprawdę złoszczę się, że nie potrafiłam zatroszczyć się o siebie i jasno określić moich granic. Gdy babcia częstuje Śmieszka cukierkami, to tak naprawdę tylko przypomina mi, że to ja najczęściej jej te słodycze daję. Kiedy złoszczę się na głupie programy telewizyjne, to budzi się we mnie irytacja, że wciąż zdarza mi się je oglądać…

A więc dlaczego tak często wolę „zgonić na innych”. Moja odpowiedź jest prosta: tak jest mi łatwiej, często wygodniej, a przez długi czas w ogóle nie miałam  świadomości, że można inaczej.

W relacji ze Śmieszką doświadczam jednak cały czas jednego: Ona ZAWSZE wie, co jest prawdziwą przyczyną mojej złości. Czasem wydaje nam się, że przed dziećmi możemy wiele ukryć. Moim zdaniem, nie możemy ukryć nic. Dlatego właśnie tak ważne jest, aby moja relacja z córką była oparta na głębokiej szczerości uczuć. Nawet jeśli czasem kilka razy dziennie mówię (niekoniecznie głośno), że jestem wściekła na moją nieporadność i bezradność w byciu mamą… A Ona czasem przychodzi i mówi: Mamusiu jest wszystko okej. Możesz płakać, jestem przy Tobie…

O długiej podróży, która trwa…

Kiedy trzy lata temu zaczynałam ze sobą pracować pierwszym zaleceniem było: załóż sobie zeszyt, w którym będziesz pisała o wszystkim, co ważne. Tak też zrobiłam. Wróciłam do domu i znalazłam bardzo ładny notatnik, który kupiłam z zamiarem prowadzenia pamiętnika (nie wyszło). Później postanowiłam zapisywać w nim ważne daty i przemyślenia odnośnie Śmieszki i to również (prawie) nie wyszło. Jednak gdy wczoraj coś mnie do tego zeszytu przyciągnęło zobaczyłam pierwszą stronę, a na niej kilka ważnych dat: ostatniej miesiączki, pierwsze USG, kiedy usłyszałam Jej serce, kiedy poczułam ruchy, kiedy dowiedziałam się, że jest dziewczynką… Od zawsze uważałam, że to Śmieszka sprawiła, że zmieniłam swój sposób patrzenia na świat i że to Ona zaprowadziła mnie do Maryli. Ta pierwsza strona mojego zeszytu, w którym później opisywałam najróżniejsze ćwiczenia i spostrzeżenia uświadomiła mi, że zabrała mnie w tę podróż szybciej niż myślałam. Dosłownie z dniem, kiedy dowidziałam się o Jej istnieniu.

We wrześniu 2014 roku zamieszkała w moim brzuchu Natalia – siostra Śmieszki i już w pierwszych dniach swojej obecności w brzuchu dołączyła do moich Najważniejszych Życiowych Nauczycieli. Do tej pory o Niej nie pisałam, zresztą osoby, które lubią tu zaglądać na pewno zauważyły, że piszę mało i nieregularnie. Dlaczego? Choć powodów było wiele to jednym z nich była wewnętrzna blokada, która mówiła mi: Ona nie chce żebyś pisała. Szanowałam to, a komunikat z mojego brzucha był jednoznaczny i mocny. Kiedy czasami pytacie mnie, skąd wiem, że Śmieszka życzy sobie, abym o niej psiała odpowiadam: Rozmawiałam z Nią o tym i się zgodziła. Jak przecież miała wtedy pół roku? Po swojemu – odpowiadałam. Tak też teraz Natalia, która wciąż jest w moim brzuchu, jasno i stanowczo poprosiła mnie, abym na kilka miesięcy przestała pisać.

Najpierw próbowałam ten temat ominąć. Mówiłam sobie: ten blog powstał po to, aby opisywać moją relację ze Śmieszką, więc niech tak pozostanie. Jednak bardzo szybko sobie uświadomiłam, że nie istnieje coś takiego, jak oddzielenie relacji z jedną córką, od relacji z drugą… tak samo jak nie potrafiłabym pisać bloga bez jakichkolwiek wspomnień o M.

Od jakiegoś czasu coś się zmieniło i coraz częściej myślę o blogu, pisaniu i tęsknię za tym. Przez ostatnie miesiące tak wiele się wydarzyło w moim macierzyństwie, że nie potrafię wrócić do pisanie tekstów o wyrywkach z codzienności bez opisanie tego, co się działo. Czuję, że to byłoby nie fair wobec Czytelnika i siebie samej. Bo czas był bardzo trudny, a ja poznałam siebie – mamę od zupełnie innej strony: nerwowej, niecierpliwej, zrezygnowanej i niepewnej tego, co będzie jutro. Mamy, która sobie nie radzi.

W tytule mojego bloga możecie przeczytać: “Świadome i pozytywne macierzyństwo”. Jednak “pozytywne”, nigdy nie oznaczało dla mnie, że łatwe, lekkie i bezproblemowe, ale że z każdej chwili bycia z naszymi dziećmi możemy wziąć coś dla siebie.  Nauczyć się czegoś nowego, wyciągnąć wnioski i iść dalej jeszcze silniejsi i bardziej świadomi. Czuję w sobie ogromną wdzięczność, za ten czas i powoli uczę się mówić, że ostatnie miesiące nie były trudne, ale przede wszystkim były inne niż poprzednie dwa lata.

Końcówka ciąży nie sprzyja siedzeniu przed komputerem tak więc nie mam pojęcia ile uda mi się napisać w najbliższym czasie. Trzymajcie kciuki, bo głowę mam pełną przemyśleń. Spokojnie starczyłoby na książkę:).