Dwa lata temu zapragnęłam pojechać, ale było już tydzień po konferencji i się nie udało. W ubiegłym roku pragnęłam jeszcze bardziej, ale początek ciąży mi to uniemożliwił. W tym roku dylematów również nie brakowało: pieniądze, półroczna Natalka i największy problem zebranie swojego tyłka i pojechanie w takie trochę nieznane.
Gdy ma się w domu dwoje dzieci naprawdę można zaplanować wszystko, ale zrealizować z tego zaplanowanego często niewiele. Tak więc musiałam się bardzo pilnować żeby mi powieka nie drgnęła kiedy tydzień wcześniej kupowałam bilet. Na pewno będą zdrowe, na pewno będą zdrowe – powtarzałam w myślach.
Przyszedł ostatni listopadowy piątek, wzięłam Natalkę w nosidło, w spacerówkę zapakowałam plecak i ruszyłyśmy na pociąg.
Przygotowane jechałyśmy totalnie: Michał dzień wcześniej pojechał po pieluchy, ale taki był podekscytowany, że znalazł olej z orzechów włoskich tłoczony na zimno, że wrócił bez pieluch. Miałam sobie wizytówki wydrukować, ale zapomniałam, więc wzięłam kilka Michała;) Najważniejsze, że głowy nie zapomniałam i dziecka!;)
Teraz trochę przyspieszymy tę subiektywną relacje: pociąg, autobus, pyszna kolacja, długie rozmowy, nocleg, śniadanie, metro, autobus i… dotarłyśmy do Bemowskiego Centrum Kultury.
Wszystko co zobaczyłam, usłyszałam wzbogaciło mnie. Z jednej strony to co słyszałam było tak dobrze znane, nie miałam wielkiego WOW, ale z drugiej strony pewne słowa, cytaty były jak przyprawy, które nadają potrawie prawdziwy smak.
Najcenniejsze, jak zawsze dla mnie, były spotkania i o jednym z nich chcę Wam dziś opowiedzieć.