atrakcyjnamama.com – zapraszam na moją nową stronę

Kochane,

od stycznia 2016 roku zapraszam na nową stronę atrakcyjnamama.com . Znajdziecie tam także wszystkie posty z tego bloga i wiele nowych.

Mamy, które są zainteresowane współpracą ze mną zapraszam tu: http://atrakcyjnamama.com/wspolpraca/rozwojowa-korespondencja/

Serdecznie pozdrawiam,

Emilia

 

Konferencja Rodzicielstwa Bliskości – moja subiektywna relacja

Dwa lata temu zapragnęłam pojechać, ale było już tydzień po konferencji i się nie udało. W ubiegłym roku pragnęłam jeszcze bardziej, ale początek ciąży mi to uniemożliwił. W tym roku dylematów również nie brakowało: pieniądze, półroczna Natalka i największy problem zebranie swojego tyłka i pojechanie w takie trochę nieznane.

Gdy ma się w domu dwoje dzieci naprawdę można zaplanować wszystko, ale zrealizować z tego zaplanowanego często niewiele. Tak więc musiałam się bardzo  pilnować żeby mi powieka nie drgnęła kiedy tydzień wcześniej kupowałam bilet. Na pewno będą zdrowe, na pewno będą zdrowe – powtarzałam w myślach.

Przyszedł ostatni listopadowy piątek, wzięłam Natalkę w nosidło, w spacerówkę zapakowałam plecak i ruszyłyśmy na pociąg.

Przygotowane jechałyśmy totalnie: Michał dzień wcześniej pojechał po pieluchy, ale taki był podekscytowany, że znalazł olej z orzechów włoskich tłoczony na zimno, że wrócił bez pieluch. Miałam sobie wizytówki wydrukować, ale zapomniałam, więc wzięłam kilka Michała;) Najważniejsze, że głowy nie zapomniałam i dziecka!;)

Teraz trochę przyspieszymy tę subiektywną relacje: pociąg, autobus, pyszna kolacja, długie rozmowy, nocleg, śniadanie, metro, autobus i… dotarłyśmy do Bemowskiego Centrum Kultury.

Wszystko co zobaczyłam, usłyszałam wzbogaciło mnie. Z jednej strony to co słyszałam było tak dobrze znane, nie miałam wielkiego WOW, ale z drugiej strony pewne słowa, cytaty były jak przyprawy, które nadają potrawie prawdziwy smak.

Najcenniejsze, jak zawsze dla mnie, były spotkania i o jednym z nich chcę Wam dziś opowiedzieć.

Trwał pierwszy dzień Konferencji, Natalka spała w nosidle, a ja piłam herbatę w trakcie przerwy. Nieopodal mnie stała Małgosia Musiał autorka bloga dobrarelacja.pl – nie miałyśmy do tej pory okazji spotkać się osobiście, a bardzo mi na tym zależało. Stała sama – podeszłam więc i coś tam zagadałyśmy, ale… w ogóle nie tak jak chciałam. Kiedy nagle mogłam z Nią przez chwilę spokojnie porozmawiać zapomniałam języka. Nie wiedziałam czy rozmawiać o pogodzie, Jej ostatnim tekście, moich zawodowych planach, a może powiedzieć Jej coś o sobie, a może zapytam o Jej dzieci, o to czym się teraz zajmuje… No w głowie miałam wiele pomysłów, ale nie potrafiłam ich wypowiedzieć na głos. Skończyło się na tym, że postałyśmy chwilę jakieś takie milczące i każda poszła w swoją stronę. Bardzo mnie to ubodło, że nie poprowadziłam tej rozmowy inaczej, że jak zwykle dziewczę ze wsi się popisało itp. W głowie zaczęłam się biczować i postanowiłam już z nikim nie rozmawiać bo ja jestem do niczego. Oczywiście jakoś tam sobie to w głowie ułożyłam reszta dnia przebiegła super.
Jednak kiedy następnego dnia zobaczyłam, że Małgosia schodzi ze schodów wzięłam głęboki oddech i podeszłam: Czy możemy chwilę porozmawiać?
– Jasne – odpowiedziała
Usiadłyśmy i zaczęłam Jej opowiadać mniej więcej to, co Wam dziś napisałam. Poczułam się lżejsza, szczęśliwsza i przede wszystkim dałam sobie szansę naprawdę przez chwilę porozmawiać z Małgosią… Kiedy schowałam swoje ego – porozumienie przyszło naturalnie, kiedy wyzbyłam się oczekiwania “jak powinno być” – miałam okazję spotkać się z matką, której choć fizycznie nie znałam była mi tak bliska.
I dlaczego właściwie o tym piszę?
Ponieważ moim zdaniem to samo dzieje się gdy chowamy nasze ego w relacji z dziećmi. Gdy potrafimy przyjść i powiedzieć: przepraszam to ja nawaliłam. Czasem przyznać się, że się wstydzimy, że czujemy rozczarowanie, złość, żal… Gdy zamiast moje “chce” pojawia się nasze wspólne “możemy” automatycznie robi się dużo przestrzeni, takiej przestrzeni, w której rozwijają się dobre, bliskie relacje.
Pisałam ten tekst dwa tygodnie. Dziś już powiedziałam sobie, że MUSZĘ!!! Krzyknęłam w między czasie na Śmieszkę, że ja pracuję, żeby się teraz sama pobawiła. Poszła skwaszona i własnie w tym momencie przyszła i mówi: Chcę Ci powiedzieć, że ja w ogóle tego nie lubię! Czego? Tego, że Ty tylko pracujesz i pracujesz… no to idę budować dobre relacje w praktyce:) Wam również tego życzę!

Codzienność

W drodze do przedszkola:
Upija mnie, za mocno mi zapięłaś kask! – woła Śmieszka, która jedzie na rowerku
Chodź, już jest późno – mówię
Boli mnie, za mooocno!!! 
Wczoraj miałaś tak samo i nie bolało – dodaję podirytowana choć oczywiście wiem, że skoro mówi, że ją boli to ją boli
Ok. Chodź poprawimy, lepiej?
– Może być. 
Dwie minuty później (ja oczywiście 200 metrów z przodu):
Mamusiu, choooodź, zoooobacz tu jest takie drzewo!
Kochanie, spóźnimy się… – nie kończę bo jasność na mnie zstępuje, że to naprawdę bez różnicy czy się spóźnimy 5 czy 10 minut, a poza tym to i tak codziennie przychodzimy o innej godzinie. Wracam…
Widzisz tu tak ptak zrobił, tak wydrapał… Jaki to ptak tak wydrapuje?
Dzięcioł? – pytam
Tak, tak dzięcioł. Jakie są jeszcze inne ptaki?
Cieszę się, że mi to pokazała, że razem tego drzewa mogłyśmy dotknąć, że wychyliłam rączkę Natalki z nosidła i pokazałam jej korę. Cieszę się, bo taka jedna chwila w ciągu dnia sprawia, że już inaczej będzie mi się zasypiało.
– Mamusiu ja już chcę być w przedszkolu!
Codziennie to przerabiamy w połowie drogi i codziennie brakuje mi argumentów, że żeby tam już być to lepiej się jednak poruszać do przodu niż stać w miejscu.
– Chodź kupimy jeszcze bułkę (strasznie nie lubię tych kupowanych drożdżówek, ale cóż czasem trzeba).
– Kup mi dwie bo jedną chcę zjeść teraz!
Proszę niech mi Pani jedną taką maleńką wybierze i jedną z marmoladą (kupujemy drożdżówki w wersji mini na wagę).
Teraz weź mi rowerek, a daj mi parasolkę – mówi Śmieszka, która w drugiej ręce trzyma tę obiecaną drożdżówkę.
To już ten moment kiedy nie pytam dlaczego potrzeba jest parasolka skoro nie pada, przecież wiadomo, że skoro prosi to jest bardzo potrzebna. Podaję, rozkładam i wystawiam paluszek za który mnie łapie. Ręki wolnej nie mam, bo jednak niosę już jej plecak, worek, swoją torbę, rowerek biegowy i Natalkę w nosidle.
To taki nasz kawałek, kawalątek codzienności. Napisałam i sobie uświadomiłam jak bardzo jestem szczęśliwa.

Tylko bez pomidorków!

Co dziś na obiad? – pyta Śmieszka

Pomidorówka – odpowiadam.

Tak, tak pomidorówka – moja ulubiona! (Swoją drogą naprawę nie rozumiem fenomenu zupy pomidorowej:)) Ja chcę bez pomidorków! – dodaje podekscytowana i głodna

Wybieram więc zupę starannie tak jak potrafię, bez pomidorków. Podaję i obie siadamy do stołu. Dziesięć sekund później krzyk: Ja chciałam bez pomidorków! Tu jest pomidor!

No tak jest, wybrałam tak jak potrafiłam. Rozumiem, że lubisz bez pomidorów, możesz go wyjąć na talerz. – tłumaczę spokojnie.

Obiecałaś, że będzie bez... – zwija usta w charakterystyczną, odziedziczoną po mamie podkówkę.

I kiedy już mam zamiar jej tłumaczyć, że rozumiem, iż to trudne, gdy zbieram już w sobie wszystkie pokłady empatii, i godzę się z tym, że obiadu w spokoju nie zjem…  Nagle następuje olśnienie…

Dobrze daj przecedzę Ci przez sitko.

Przelewam – zajmuje mi to 10 sekund. Zaczynamy jeść obiad po raz drugi.

-Pyszna ta zupka, prawda? Taka bez pomidorków jak lubię… – odpowiada z uśmiechem, który według niektórych odziedziczyła po mamie, a według niektórych po tacie:)

Świadomość, że wsparcie Śmieszki w wyrażaniu emocji jest ważne, przyszła do mnie dawno temu. Jednak znacznie później odkryłam coś, co jest równie istotne, mianowicie fakt, że w wielu momentach ja jako rodzić mogę pomóc jej uniknąć sytuacji, które rozpalają ją do czerwoności. Dlaczego zrozumienie tego zajęło mi znacznie więcej czasu? Bo w naszym społeczeństwie wciąż panuje przekonanie, że rodzic, który ustępuje swojemu dziecku, który daje się przekonać do zmiany planów to rodzic zbyt rozpieszczający… Zobaczysz wejdzie ci na głowę! – czy jest na sali rodzic, który choć raz w życiu nie usłyszał podobnego zdania? Dlatego o ile nigdy nie broniłam Śmieszce płakać, nie bagatelizowałam jej problemów to wiem, że wiele razy upierałam się przy swoim. Robiłam tak, bo głupio było mi się wycofać, bo jestem uparta tak samo jak ona i wydawało mi się, że żeby wyjść z twarzą trzeba to już jakoś dotrzymać do końca. A pewnie wiele łez można było uniknąć gdybym zamiast w zaparte stała przy swoim, zatrzymała się na chwilę i zapytała: Co dla Ciebie jest ważne? Dlaczego chcesz zrobić inaczej niż Cię proszę? Bez pytań tego typu twierdzenie, że tworzę z moją córką relacje partnerskie staje się bardzo pozorne…

 

To moja złość!

To moja złość, nie możesz mi jej zabrać! – wykrzyczała dziś Śmieszka przy entej, trudnej sytuacji o “coś”. Tym samym zawdzięczacie jej ten wpis – o emocjach właśnie, a dokładniej o emocjach, które są dla mnie trudne i z którymi nie zawsze sobie radzę.

Mam bzika na punkcie emocji mojej córki:) Od zawsze staram się uczyć ją jak można o nich mówić, jak wyrażać, jak sobie z nimi radzić… Dążę do tego, aby ją wspierać w ich przeżywaniu, a nie tłumieniu i uciekaniu od nich. I kiedy myślę o moim macierzyństwie w perspektywie długofalowej- to właśnie “nauka emocji” jest na jednym z pierwszych miejsc.

Nawiązując do tytułowej złości chciałabym podzielić się z Wami jak radzę sobie z trudnymi (dla mnie) emocjami Śmieszki, jednocześnie wspierając ją tak jak potrafię.

  1. Zawsze jestem obecna – Na tyle na ile potrafię jestem obecna fizycznie, mentalnie i emocjonalnie. Zawsze blisko, na wyciągnięcie ręki, dostępna i gotowa do pomocy. Pozornie nic takiego, ale jak ważne zrozumie ten, komu dane było choć raz popłakać w towarzystwie drugiej osoby, która po prostu była… Bez oceniania, wartościowania, tak po prostu…
  2. Mówię o emocjach i próbuję tłumaczyć jej to, co obecnie przeżywaWylałaś sok, który bardzo lubisz, tak? Jest Ci teraz smutno? Bardzo chciałaś go wypić? Chciałabyś się uspokoić, ale nie wiesz jak to zrobić? 
  3. Uczę ją obserwacji ciała – Nasze emocje są w ciele. Jeśli nauczymy się obserwować nasze ciało w trakcie różnych sytuacji może nam być łatwiej uświadomić sobie, co tak naprawdę przeżywamy. Łaskotki w brzuchu, ściskanie żołądka, znasz to? Dziecko często nie rozumie, co się z jego ciałem dzieje, szczególnie jeśli jest bardzo zdenerwowane, dlatego dużo o ciele rozmawiamy, o tym dlaczego płyną łzy i dlaczego boli brzuszek…
  4. Staram się zachować dystans – Co tu dużo mówić zazwyczaj emocje Śmieszki nie biorą się bez powodu, co więcej często tym powodem jestem po części ja np. kiedy nie zgadzam się na kolejną bajkę. Śmieszka przejmuje też moje emocje, kiedy więc ja mam trudny dzień, zazwyczaj kończy się na tym, że obie takowy mamy. W takich sytuacjach bardzo pomaga wycofanie się, nabranie dystansu. Mnie pomaga powtarzanie sobie w głowie kilku zdań np.: Śmieszka nie jest swoim krzykiem. Kocham i akceptuję cię bez względu na wszystko. Zaraz się uspokoimy i wszystko będzie dobrze…
  5.  Nie obwiniam się za to, co ona czuje – Pamiętam ból jaki czułam gdy pierwszy raz zobaczyłam smutek w oczach mojej córki: Jestem taka smutna – powiedziała, spojrzała na mnie bardzo smutnymi oczami, a dwie minuty później spała… Nie zdążyłam jej utulić, rozśmieszyć, wytłumaczyć… Po prostu poszła z tym smutkiem spać, a ja zostałam i nie potrafiłam sobie z nim poradzić. To było bardzo cenne doświadczenie pokazujące, że moim celem – jako matki nie jest uchronić ją przed złem tego świata. Ona czasem jest zła, smutna i to też jest ok. To oznacza, że żyje po prostu…
  6. Nie odwracam uwagi – Pokusa, aby odwrócić jej uwagę od problemu jest duża i towarzysz mi często. Zdania typu: No nie płacz już, zobacz jaki malutki kotek… Masz ochotę na coś słodkiego? Może pójdziemy obejrzeć bajkę? – w zależności od wieku pojawiają się różne warianty odwrócenia uwagi od tego, co właśnie się dzieje. Dlaczego nie warto tego robić? Bo to ucieczka od tego, co ważne, bo tylko stając oko w oko z tym, co się w nas dzieje mamy szanse na nowe, bo tylko w akceptacji możemy znaleźć spokój, bo poprzez odwracanie uwagi wysyłamy dziecku komunikat: “coś jest ze mną nie tak, skoro mama nie chce żebym płakała”.
  7. Proszę o pomoc innych dorosłych – Jeśli moje dziecko płacze jak oszalałe, a ja mam ochotę zacząć płakać z nią, jeśli to tylko możliwe proszę o pomoc innych dorosłych, którzy w danej chwili mogą mnie zastąpić.
  8. Nie bagatelizuje jej problemów – rozlany sok to NAPRAWDĘ powód do płaczu dla 3-latki, brak zgody na bajkę – NAPRAWDĘ może sprawić, że jej serce pęka, otarcie na kolanie NAPRAWDĘ może boleć tak bardzo, że płacze się pół godziny… Nasze dzieci mają swój własny świat, a w tym świecie swoje własne problemy, do których mają prawo.
  9. Pracuje ze sobą i swoimi emocjami – Cały czas uczę się rozpoznawać swoje własne emocje, oswajać je i przede wszystkim dawać sobie do nich prawo.
  10. Oddycham – są takie sytuacje kiedy nic nie działa, są takie dni kiedy mam dość, są takie momenty gdy mam ochotę zniknąć i gdy zapominam o wszystkich wyżej wymienionych punktach i wtedy ratuje mnie oddech. Dziesięć głębokich wdechów i robi się jakoś prościej, łatwiej…
  11. Wybaczam sobie – Są takie sytuacje kiedy nic nie działa, są takie dni kiedy mam dość, są takie momenty gdy mam ochotę zniknąć i gdy zapominam o wszystkich wyżej wymienionych punktach i gdy nie ratuje mnie nawet oddech. Wtedy zostaje tylko jedno: wybaczyć sobie i zaakceptować fakt, że jestem tylko mamą, niedoskonałą, zwykłą, czasem krzyczącą, płaczącą, taką która czasem ma ochotę zamknąć się w łazience, albo uciec na koniec świata… Najważniejsze, że jestem…

 

To tylko woda!

Wracamy ze sklepu: ja, Śmieszka i Natalia. Idziemy powoli bo dwie z nas jedzą lody. Marsz spowalnia szczególnie Śmieszka, której ulubionym zajęciem (oprócz jedzenia lodów oczywiście) jest obserwowanie. A to kamyczek, a to patyczek, a to inni ludzie… I tak oto zwraca moją uwagę na idącego zdecydowanie szybciej od nas tatę z dwiema córeczkami. Myślę sobie podobnie ma facet jak ja: jedno dziecko w wózku, jedno tupta obok. No fajnie mamy i ja i on. Jego starsza córka nie ma w ręku loda, ale butelkę z wodą – myślę sobie więc, że on jednak “porządniejszy” ojciec, niż ja matka i po raz kolejny postanawiam w myślach: to był ostatni lód… I pocieszam się, przecież Śmieszka też lubi pić wodę… I tak sobie idziemy, jemy, rozmyślamy, kiedy nagle z rytmu wybija nas krzyk wspomnianego już wyżej Taty: I coś ty zrobiła, i jak teraz dojedziesz do domu, nie umiesz pić, nic ci do ręki nie można dać – Tata krzyczy głośno, a my powoli zbliżamy się do nich. Już mi w głowie milion myśli przeleciało: a to jego oceniam, a to siebie oceniam, że oceniam… a to się zastanawiam, czy może podejść i jakoś rozluźnić atmosferę, a to jak wytłumaczyć Śmieszce, że czasem dorośli krzyczą, i że to nie oznacza, że mogą, ale że są tylko ludźmi, że może ten pan miał bardzo kiepski dzień, albo może jednak jej tego nie mówić… Myślę i myślę, kiedy mój natłok myśli znowu zostaje przerwany spokojnym głosem jego starszej córki: Tato to tylko woda… Ponieważ mężczyzna krzyczy dalej, dziewczynka również z całej siły wykrzykuje: TATO TO TYLKO WODA!!! 

Ta historia to dar, każdy z nas może wziąć z niej to czego potrzebuje… Doświadczyłam tej sytuacji jakiś czas temu i bardzo jej wtedy potrzebowałam. Może dziś przyda się Tobie.

 

 

:

Kredyt zaufania

Wraz z narodzinami dziecka dostajemy od niego prezent: bezgraniczny kredyt zaufania. Przypomnij sobie pierwsze spojrzenie w oczy swojego dziecka. Oczy nieskazitelnie czyste, przepełnione miłością i zaufaniem, że przy Tobie jest bezpieczne… To zaufanie dostaje każdy z rodziców: taki prezent, bonus na dzień dobry. Jednak to, co dzieje się później zależy głównie od nas.

 Zawsze gdy odpowiadasz na płacz dziecka, kiedy przytulasz je gdy tego potrzebuje, karmisz gdy jest głodne, przewijasz kiedy pieluszka jest mokra… Maleństwo wie, że jest bezpieczne, bo wystarczy, że tylko poprosi (płaczem zazwyczaj) a mama, albo tata spełnią jego prośbę. Jego potrzeby są zaspokojone, zaufanie do rodziców, a tym samym świata rośnie, a raczej nie maleje – skoro przyjęłam założenie, że na początku było bezgraniczne.

I właśnie w kontekście zaufania chcę poruszyć bardzo ważną moim zdaniem kwestie – okłamywania dzieci. Jestem wyjątkowo często świadkiem tego jak dzieci są okłamywane, choć ich opiekunowie zazwyczaj nie mają kompletnie świadomości, że kłamią. I raczej gdybym się zapytała: Dlaczego skłamałaś? Byliby oburzeni, że śmiem tak twierdzić. O jakich sytuacjach zatem mówię:

  • Dziecko chce lizaka: Nie, nie bierz, choć kupię Ci w drugim sklepie.
  • Dziecko nie chce jechać od dziadków: Nie martw się babcia jutro do nas przyjedzie (tylko, że babcia przyjedzie, ale za miesiąc…)
  • Dziecko nie chce wyjść z domu: To zostań, ja idę. Pa! – Choć wiadomo, że mama nie zostawi tak małego dziecka w domu.

Sama bardzo rzadko okłamuję moją córkę, właściwie trudno mi sobie przypomnieć kiedy to zrobiłam. Oczywiście jest wiele sytuacji kiedy odwracam jej uwagę (np. Dziś zobaczyła tramwaj i chciała się przejechać, a nie mogłyśmy tego zrobić. Więc zaczęłam Ją pytać o ten tramwaj: jaki ma kolor, a czy ma siedzenia, a czy ma światła, a czy można w nim śpiewać, a czy można pić soczek… i tak doszłyśmy do sklepu), proponuję coś w zamian (kochanie nie mogę Ci kupić soku, ale w domu dam CI wodę z miodem).

Dlaczego nie okłamuję Śmieszki? Nie okłamuję jej między innymi dlatego, że uważam iż to marnowanie jej zaufania na drobnostkach, na sytuacjach z których można wyjść inaczej. Uważam, że w codziennym życiu tak często tracę jej zaufanie nieświadomie, że dbam o nie jak tylko to jest możliwe. Mocno wierzę, że tylko w ten sposób możemy zbudować trwały fundament naszej relacji opartej na wzajemnym szacunku i zaufaniu.

O co tak naprawdę się wściekasz?

Jestem wściekła…

Na koleżankę, że znowu nie zrobiła tego, o co ją prosiłam.

Na tę kobietę, która wepchała się przede mnie w kolejkę, nie widziała, że jestem w ciąży?

Na babcie, że znowu częstowała moje dziecko cukierkami.

Na dziecko, że najchętniej oglądałoby bajki przez 8 godzin dziennie.

Na telewizję, że emitują takie głupoty.

Na producentów żywności, że kłamią ludzi w żywe oczy…

Czy oby na pewno, te osoby są powodem mojego zdenerwowania?

A czy Ty, kiedy pojawia się w Tobie złość, zastanawiasz się, o co tak naprawdę jesteś wściekła?

Ja od jakiegoś czasu staram się to robić regularnie i wniosek do jakiego doszłam jest jeden: zawsze tak naprawdę złoszczę się tylko i wyłącznie na siebie samą, a inne osoby i sytuacje, które mi się przytrafiają to tylko punkty zapalne, które uruchamiają we mnie wszystko, to na co nie mam zgody i akceptacji.

Bo kiedy wściekam się na kobietę, która weszła bez pytania przede mnie w kolejkę to tak naprawdę złoszczę się, że nie potrafiłam zatroszczyć się o siebie i jasno określić moich granic. Gdy babcia częstuje Śmieszka cukierkami, to tak naprawdę tylko przypomina mi, że to ja najczęściej jej te słodycze daję. Kiedy złoszczę się na głupie programy telewizyjne, to budzi się we mnie irytacja, że wciąż zdarza mi się je oglądać…

A więc dlaczego tak często wolę „zgonić na innych”. Moja odpowiedź jest prosta: tak jest mi łatwiej, często wygodniej, a przez długi czas w ogóle nie miałam  świadomości, że można inaczej.

W relacji ze Śmieszką doświadczam jednak cały czas jednego: Ona ZAWSZE wie, co jest prawdziwą przyczyną mojej złości. Czasem wydaje nam się, że przed dziećmi możemy wiele ukryć. Moim zdaniem, nie możemy ukryć nic. Dlatego właśnie tak ważne jest, aby moja relacja z córką była oparta na głębokiej szczerości uczuć. Nawet jeśli czasem kilka razy dziennie mówię (niekoniecznie głośno), że jestem wściekła na moją nieporadność i bezradność w byciu mamą… A Ona czasem przychodzi i mówi: Mamusiu jest wszystko okej. Możesz płakać, jestem przy Tobie…

O długiej podróży, która trwa…

Kiedy trzy lata temu zaczynałam ze sobą pracować pierwszym zaleceniem było: załóż sobie zeszyt, w którym będziesz pisała o wszystkim, co ważne. Tak też zrobiłam. Wróciłam do domu i znalazłam bardzo ładny notatnik, który kupiłam z zamiarem prowadzenia pamiętnika (nie wyszło). Później postanowiłam zapisywać w nim ważne daty i przemyślenia odnośnie Śmieszki i to również (prawie) nie wyszło. Jednak gdy wczoraj coś mnie do tego zeszytu przyciągnęło zobaczyłam pierwszą stronę, a na niej kilka ważnych dat: ostatniej miesiączki, pierwsze USG, kiedy usłyszałam Jej serce, kiedy poczułam ruchy, kiedy dowiedziałam się, że jest dziewczynką… Od zawsze uważałam, że to Śmieszka sprawiła, że zmieniłam swój sposób patrzenia na świat i że to Ona zaprowadziła mnie do Maryli. Ta pierwsza strona mojego zeszytu, w którym później opisywałam najróżniejsze ćwiczenia i spostrzeżenia uświadomiła mi, że zabrała mnie w tę podróż szybciej niż myślałam. Dosłownie z dniem, kiedy dowidziałam się o Jej istnieniu.

We wrześniu 2014 roku zamieszkała w moim brzuchu Natalia – siostra Śmieszki i już w pierwszych dniach swojej obecności w brzuchu dołączyła do moich Najważniejszych Życiowych Nauczycieli. Do tej pory o Niej nie pisałam, zresztą osoby, które lubią tu zaglądać na pewno zauważyły, że piszę mało i nieregularnie. Dlaczego? Choć powodów było wiele to jednym z nich była wewnętrzna blokada, która mówiła mi: Ona nie chce żebyś pisała. Szanowałam to, a komunikat z mojego brzucha był jednoznaczny i mocny. Kiedy czasami pytacie mnie, skąd wiem, że Śmieszka życzy sobie, abym o niej psiała odpowiadam: Rozmawiałam z Nią o tym i się zgodziła. Jak przecież miała wtedy pół roku? Po swojemu – odpowiadałam. Tak też teraz Natalia, która wciąż jest w moim brzuchu, jasno i stanowczo poprosiła mnie, abym na kilka miesięcy przestała pisać.

Najpierw próbowałam ten temat ominąć. Mówiłam sobie: ten blog powstał po to, aby opisywać moją relację ze Śmieszką, więc niech tak pozostanie. Jednak bardzo szybko sobie uświadomiłam, że nie istnieje coś takiego, jak oddzielenie relacji z jedną córką, od relacji z drugą… tak samo jak nie potrafiłabym pisać bloga bez jakichkolwiek wspomnień o M.

Od jakiegoś czasu coś się zmieniło i coraz częściej myślę o blogu, pisaniu i tęsknię za tym. Przez ostatnie miesiące tak wiele się wydarzyło w moim macierzyństwie, że nie potrafię wrócić do pisanie tekstów o wyrywkach z codzienności bez opisanie tego, co się działo. Czuję, że to byłoby nie fair wobec Czytelnika i siebie samej. Bo czas był bardzo trudny, a ja poznałam siebie – mamę od zupełnie innej strony: nerwowej, niecierpliwej, zrezygnowanej i niepewnej tego, co będzie jutro. Mamy, która sobie nie radzi.

W tytule mojego bloga możecie przeczytać: “Świadome i pozytywne macierzyństwo”. Jednak “pozytywne”, nigdy nie oznaczało dla mnie, że łatwe, lekkie i bezproblemowe, ale że z każdej chwili bycia z naszymi dziećmi możemy wziąć coś dla siebie.  Nauczyć się czegoś nowego, wyciągnąć wnioski i iść dalej jeszcze silniejsi i bardziej świadomi. Czuję w sobie ogromną wdzięczność, za ten czas i powoli uczę się mówić, że ostatnie miesiące nie były trudne, ale przede wszystkim były inne niż poprzednie dwa lata.

Końcówka ciąży nie sprzyja siedzeniu przed komputerem tak więc nie mam pojęcia ile uda mi się napisać w najbliższym czasie. Trzymajcie kciuki, bo głowę mam pełną przemyśleń. Spokojnie starczyłoby na książkę:).

Jaką mamą jestem? Najlepszą!

Ten tekst dedykuję przede wszystkim kobietom, które dopiero noszą w sobie dziecko. Szczególnie dedykuję go jednej bardzo bliskiej memu sercu mamie, które pewnie już z lekkim zniecierpliwieniem wygląda rozwiązania…

Jestem najlepszą mamą jaką potrafię być w tej chwili. Dziś mogę to powiedzieć ze spokojem w sercu i patrząc w oczy zarówno sobie, jak i mojej córce. Mam odwagę to powiedzieć po trzech latach (w ciąży też czułam się mamą) wspólnej drogi i wielości doświadczeń.

Dziś wiem, że byłam najlepszą mamą gdy w pierwszych dniach życia podawałam Śmieszce sztuczne mleko. Byłam najlepszą mamą gdy próbowałam ją w weku trzech miesięcy uczyć samodzielnego zasypiania (swoją drogą, czy każda mama musi coś takiego przejść? Bo mało znam mam, które tego nie próbowały;)). Byłam także najlepszą mamą dziś gdy nie zgodziłam się na drugi soczek, a ona nie była wstanie tego zrozumieć i całe jej ciało płakało. I gdy leżała na sklepowej podłodze, a ja po prostu byłam z nią tak jak potrafiłam. A chwilę później gdy pozwoliła się już wziąć za rękę i tak sobie szłyśmy przez supermarket podeszła do nas starsza pani i zawołała do niej: beksa, beksa. A ja powiedziałam: Nie słuchaj tej pani. I pochyliłam się nad nią, spojrzałam w te zapłakane oczy i dodałam: Nigdy nie słuchaj ludzi, którzy będą Cię tak pochopnie oceniać! I później już szłyśmy inaczej, obie trochę bardziej wyprostowane, choć jedna z nas nadal bardzo płacząca.

To, że nie patrzę na przeszłość przez pryzmat błędów i pomyłek nie oznacza, że daję sobie prawo, aby dziś postępować tak samo. O nie! Jest wręcz odwrotnie to właśnie łagodność i miłość do siebie samej sprawia, że dużo szybciej wyciągam wnioski. Zamiast gnębić się wyrzutami sumienia i analizować, jak to że wczoraj na nią krzyknęłam wpłynie na jej dorosłe życie, zastanawiam się, co trzeba zmienić. Czego potrzebuję, aby jutrzejszy dzień był łagodny dla każdej z nas…

Uczę się nie oceniać siebie. Jak inaczej mogę się oduczyć oceniania drugiego człowieka? Jak inaczej nuczę tego Śmieszkę? Tak wiem, możesz mnie śmiało złapać za słowo. Przecież zdanie „Jestem najlepszą mamą jaką potrafię być w tej chwili” jest oceną w czystej postaci. Załóżmy więc, że na ten moment uczę się nie oceniać siebie negatywnie. A wierzę, że kiedyś zniknie także potrzeba dodawania tego „naj” i z dumą będę mówiła po postu „Jestem mamą”… I nic więcej nie będzie mi potrzebne do szczęścia…

Dlatego pamiętaj bez względu na to, jak chcesz aby wyglądały Wasze wspólne początki po tej stronie brzucha, one będą takiej jakie mają być. A Ty będziesz najlepszą mamą, dlatego wejdź w ten szczególny czas z miłością do siebie przede wszystkim.

Podoba Ci się ten tekst? Zachęcam do zakupu mojej książki, w której znajdziesz więcej moich przemyśleń: http://e.wydawnictwowam.pl/tyt,71122,Atrakcyjna-mama.htm

Filozofia życia, którą praktykuję jest Ci bliska? Zapraszam do bliższej współpracy: https://odplanowaczycie.wordpress.com/coaching-dla-mam/