O mojej babci

Kiedy zaczynam myśleć o sobie i moim życiu pierwsze, co przychodzi mi do głowy to myśl o przodkach… nie byłoby mnie tu na tym świecie, w tym ciele, gdyby nie poprzednie pokolenia. Do niedawna moje myśli sięgały wstecz do rodziców, czasem dziadków – po nich to bowiem podobno dziedziczymy najwięcej cech. Tak było do niedawna, ale dziś kiedy zaczynam się na nowo zastanawiać nad swoim życiem to moje myśli wędrują znacznie głębiej, zanurzają się w ziemi, która pamięta pokolenie moich dziadków i dziadków moich dziadków. Czuję jak drzewo mojej rodziny przerasta mnie, korzenie wrastają w moje ciało, oplatając je całe. W pierwszej chwili towarzyszy mi uczucie przytłoczenia, czuję, że tego jest za dużo, za dużo nawet na moje dobrze zbudowane ciało. Czasem kiedy byłam w rodzinnym domu lub domu rodzinnym mojego męża czułam jak to mnie przytłacza. Nie rozumiałam wtedy tego i to tylko utrudniało relacje z bliskimi. Aż pewnego dnia kiedy po raz kolejny powiedziałam: Nie mogę tam jechać na Święta, to mnie przerasta. Postanowiłam to narysować i nie wiadomo skąd przyszło do mnie drzewo i ja wplątana w jego korzenie. I wtedy nastąpiło olśnienie. To mnie przerasta! To po prostu mnie przerasta. Czyli korzenie, relacje z przeszłości mnie przerastają, są we mnie, czy tego chcę, czy nie. Tak zaczęło się poszukiwanie cząstki siebie w przeszłości.

Najstarszą osobą z mojej rodziny jaką pamiętam jest babcia od strony mamy.  Miałam siedem lat kiedy babcia odeszła. A więc wspomnień z Nią nie pozostało w mej pamięci zbyt wiele. Te, które miałam wprawiały mnie w zakłopotanie, bo nie były to dobre wspomnienia, ale sytuacje, które do niedawna powodowały ból.

Pierwsza z nich dotyczyła laurki, którą babcia dostała ode mnie na Dzień Babci. Nie jestem w stanie przypomnieć sobie dokładnie jak wyglądała, ale wiem, że z jej zrobieniem nie miałam zbyt wiele wspólnego. Byłam wtedy w przedszkolu i pani przygotowała serce dla każdego przedszkolaka, wypisała też w środku życzenia. Nie jestem w stanie przypomnieć sobie, czy ja coś tam narysowałam, nie pamiętam. Nie przypominam też sobie sytuacji, kiedy tę kartkę Babci wręczyłam. Za to bardzo dobrze pamiętam, jak tydzień później odwiedziłam Babcie i zobaczyłam jak moja laurka leży w koszu przy piecu i czeka na swoją kolej, aby spłonąć razem z drewnem, które ogrzewało izbę. Bardzo mnie to wtedy bolało. Nie potrafiłam sobie z tym poradzić, wytłumaczyć dlaczego babcia wyrzuciła moją laurkę. Byłam na Nią bardzo zła. Nikomu o tym nie powiedziałam, nosiłam w sobie tę urazę, aż do niedawna. Chyba nawet wtedy,  kiedy babcia umarła trudno było mi za Nią tęsknić, bo przecież Ona wyrzuciła tę laurkę, więc pewnie mnie nie kochała… A jak to wygląda teraz? Dziś nie czuję już żalu, ale wdzięczność. I kiedy na nowo patrzę na tę sytuacje nie pytam już: Dlaczego? Tylko: Jaką to doświadczenie miało dla mnie wartość? Czego się dzięki temu nauczyłam? Myślę, że to była pierwsza lekcja, jaką otrzymałam od babci: Rzeczy materialne nie mają w naszym życiu dużego znaczenia. A raczej, że ja nie chcę, aby miały znaczenie w moim życiu. Ta laurka była tylko symbolem mojej miłości, którą z pewnością odwzajemniała babcia.

Następne zdarzenie, które przypomina mi o babci to prezent jaki od niej otrzymałam. Cudowną malutką kotkę. Spałam wtedy u babci i rano miałam iść do przedszkola. Kiedy wstałam babcia zapytała mnie: Bierzesz tego kota, bo jak nie to zakopuje. I tu również pojawia się pierwsza myśl: Jak babcia mogła tak do mnie powiedzieć? Przecież ja miałam wtedy 6 lat. To było coś na kształt inicjacji, moje pierwsze spotkanie z życiem i śmiercią, które są przecież tak nierozerwalnie ze sobą złączone. I w ten świat wprowadziła mnie właśnie babcia. Jednocześnie to zdarzenie miało wiele innych wymiarów. Najważniejszy to kotka, którą wtedy przyniosłam do domu i która mieszkała z nami jakieś 15 lat. Kotka miała na imię Kocia (czyż nie oryginalnie?) była moją największą przyjaciółką i wspaniałą nauczycielką. Kolejny wymiar to fakt, że wtedy pierwszy raz w życiu wzięłam za kogoś odpowiedzialność, co więcej to była odpowiedzialność za czyjeś życie. Pamiętam jak niosłam ją pod kurtką (była wtedy zima) i po drodze do domu spotkałam mamę, która szła właśnie do szkoły. Byłam taka szczęśliwa, że miałam kotka. Pokazałam go mamie, ale ona była na mnie bardzo zła. To jednak nie miało wtedy aż tak dużego znaczenia.

Kolejne doświadczenie również dotyczy tego samego obszaru: życia i śmierci. Dotyczy bowiem opuszczenia przez babcię jej ciała. Bardzo wyraźnie pamiętam pogrzeb babci. I do niedawna również te wspomnienia przywoływałam niechętnie. Kiedy ciało babci było jeszcze w domu przyszła mama i zawołała wszystkie dzieci, aby poszły się z nią pożegnać. Każdy podchodził i całował babcie, a ja czułam takie ogromne obrzydzenie. Dlaczego mam całować trupa? Ona jest taka zimna i nieprzyjemna. A później kiedy staliśmy już nad grobowcem i wiele osób płakało było mi źle, bo mnie nie chciało się płakać. Więc stałam po prostu i patrzyłam. Wtedy ktoś stanął mi na nogę, a że byłam z natury płaczliwym dzieckiem to od razu zaczęły mi płynąć łzy z bólu. Zobaczyła to ciocia i powiedziała: Nawet Emilka płacze za babcią. Oczywiście to nie poprawiło mojego samopoczucia, ale spotęgowało moje wyrzuty sumienia. Wypadałoby płakać za babcią, a ja płaczę bo boli mnie noga. Dziś wiem, że babcia nie ma mi tego za złe.  Życie i śmierć – tak nierozerwalnie ze sobą złączone. Są jak dwie strony monety. Będąc tu po tej stornie doskonale zdajemy sobie sprawę, że kiedyś nasze ciała umrą. Jednak dopóki jesteśmy po tej stronie monety, możemy tylko sobie wyobrażać, co będziemy czuć, jak już znajdziemy się na drugiej stronie. Babcia już wie, że nie ma się czego bać, że wchodzimy i wychodzimy tymi samymi drzwiami, że to tylko jeden z etapów naszej wędrówki.

 

Być potrzebnym

Śmieszka zasypiała dziś ponad godzinę. Przewracała się z boku na bok, ssała pierś i kiedy myślałam, że już zasnęła zaczynała płakać i tuliłyśmy się od początku. Gdy nie ruszała się już z 5 minut byłam pewna, że śpi i delikatnie chciałam wstać. Wtedy podniosła się i przyciągnęła mnie do siebie, wzięła moją rękę i pokazała mi abym Ją objęła. Niezwykłe doświadczenie bycia – komuś – potrzebnym. Dla mnie jako człowieka – jedno z najcenniejszych. Dzięki Śmieszce mam je na co dzień, więc od czasu do czasu chwytam jedno z nich i oglądam dokładnie, aby mi nie spowszedniało.

Jutro jedziemy na wakacje, jest godzina 23,42. Jeszcze nie zaczęliśmy pakowania. I wiecie, co? To nie ma zbyt dużego znaczenia, że mam bałagan w domu i kompletną pustkę odnośnie tego, co i w jakich ilościach powinniśmy zabrać. To właściwie nie ma żadnego znaczenia w obliczu tego, że moja córka mnie potrzebowała.

I jeszcze jedno: to nie jest doświadczenie z cyklu “ochy i achy matki,  która ma bzika na punkcie swojego dziecka”, to jest doświadczenie z cyklu: sens życia.

Nie jesteś moja

Długo nie chciałam dopuścić do siebie tej myśli. Była dla mnie zbyt trudna. Tylko czasem jakiś głos z oddali mówił: Ona nie jest Twoja… Szczególnie w sytuacjach, gdy moje ego brało górę, gdy władczo i z głową podniesioną wysoko wymawiałam te słowa: “to moja córka”.Powoli dojrzewam do tego, że nie jesteś moja. To prawda, że bardzo wiele nas łączy. Przede wszystkim wybrałaś mnie na swoją matkę, zaufałaś mi, że mogę dać Ci to, czego potrzebujesz. Zbudowałaś swoje ciało z mojego, zamieszkałaś w nim i rosłaś. Później przeszłaś na drugą stronę brzucha i zaczęły się pytania: Podobna do mamusi, czy tatusia? Tak bardzo mnie one męczyły, nie miałam już siły odpowiadać, że to nie ma aż takiego znaczenia, że jedni mówią, że do taty, a inni, że do mamy, że do siebie jesteś przede wszystkim podobna. Zaraz po Twoich narodzinach tata wysłał do wszystkich smsa z radosną nowiną, podając także Twój wzrost i wagę i teraz jak to piszę uświadamiam sobie jakie to było głupie. Jakie to ma znaczenie, czy Ty warzyłaś 3 czy 4 kilogramy? Czy 52 czy 62 cm wzrostu? Informacja, że Twoje ciałko jest zdrowe: tak ona była ważna, ale reszta? Dlaczego po narodzinach dziecka od razu skupiamy się na jego ciele, czy nie ma kwestii ważniejszych? Myślę, że koncentrowaliśmy się wtedy na Twoim ciele, bo w tamtym czasie nie byliśmy w stanie zobaczyć Ciebie naprawdę, byłaś wtedy dla nas naszą maleńką córeczką.

Jednak dziś już wiem, że nie jesteś moja. Jesteś po prostu swoja, jesteś  SOBĄ. Czasem Cię nie rozumiem, czasem się boję Twojej siły, nie wiem jak ją ogarnąć. Możesz zapytać: Mamo, ale po co chcesz mnie ogarnąć? No tak wiem, nie ma takiej potrzeby, ale wciąż pojawiają mi się w głowie słowa takie jak: wychowanie, przykład, dobre zachowanie… Tyle w około głosów, które wiedzą jak powinnam się wobec Ciebie zachowywać, czego Cię uczyć, na co Ci pozwalać, a czego zakazywać…

Patrzę więc na Ciebie kiedy śpisz i czerpię z tego siłę na kolejny dzień życia w zgodzie ze sobą… ja jako ja i Ty jako Ty…

Lekcja o zaufaniu

Właśnie skończyłyśmy ze Śmieszką wieczorną zabawę: Ona stała na podwyższeniu łóżka, rzucała się przed siebie, a ja Ją łapałam i znowu… Przypomniałam sobie, że sama kilka razy na różnych szkoleniach brałam udział w podobnej zabawie, ćwiczeniu uczącym zaufania, gdy jedna osoba ma złapać drugą.  I pamiętam pewien niepokój, który mi za każdym razem towarzyszył i ulgę kiedy już lądowałam w ramionach współtowarzysza.
A dziś patrzyłam na Śmieszkę i widziałam w Jej oczach to bezgraniczne zaufanie i Jej radość na każdym etapie zabawy.
Pojawiło się więc pragnienie, aby dać Jej  tę pewność jak najdłużej, aby wiedziała, że “zawsze Ją złapię”, w każdej sytuacji, bez względu na to ile będzie miała lat i jaką drogą będzie szła… Choć tak naprawdę najważniejsze jest, aby Ona zawsze ufała sobie, a te pierwsze lata z rodzicami mogą Jej po prostu pomóc w utrzymaniu właściwej perspektywy w przyszłości. Chcę aby Śmieszka wiedziała, że świat jest bezpieczny tak długo jak będzie ufała sobie. Wtedy odnajdzie się w każdej sytuacji, w każdej…
Jednocześnie w tej cudownej zabawie Śmieszka przyjęła po raz kolejny rolę mojej nauczycielki. Piszczała z zachwytu, tak jakby chciała mi powiedzieć: patrz mamo i ucz się ode mnie. Ty też tak możesz… I wierzę, że rzeczywiście tak jest, choć czasem tak trudno przychodzi to zaufanie do świata, innych ludzi i siebie przede wszystkim…

Pochwała codzienności

Kiedy zaczynam za bardzo przyzwyczajać się do codzienności i odnoszę wrażenie, że nic istotnego nie dzieje się w moim życiu robię STOP. Zatrzymuję się i czekam na “pocztówki szczęścia”, które przypomną mi dlaczego każda chwila mojego życia jest piękna. Zazwyczaj długo nie trzeba czekać, chwilę lub dwie. Ostatnio miałam taki moment zatrzymania w sobotę, ale dopiero dziś mam chwilę aby się z Wami podzielić tymi kilkoma obrazkami z naszej codzienności.

Śmieszka uwielbia u swojej babci i dziadka strych, który jest także spiżarnią. Zawsze jak przyjeżdżamy do Dziadków Śmieszka ciągnie mnie tam w pierwszej kolejności. Tak też było tym razem. Weszłyśmy do środka, a Ona na końcu stołu wypatrzyła miskę z pasztecikami, wzięła sobie jednego, spróbowała, mówi “dobre” i kieruje się w stronę drzwi. Po chwili jednak wraca, bierze drugiego, patrzy na mnie i mówi: “mama cesz?”.

Chwilę później Śmieszka po raz kolejny chce iść na górę. Tym razem ma iść z Nią M., który pyta Ją: “Kochanie, ale po co Ty chcesz iść na tą górę?”. Wtedy ja krzyczę z drugiego pokoju: “Kochanie, ale czy Ona musi mieć jakiś cel?” Na, co On: “No tak zapominam, że dla Śmieszki ważna jest droga…”

Godzina 20.22 Śmieszka ssie pierś i ewidentnie zachowuje się tak jakby miała za chwilę zasnąć. Już jestem podekscytowana ile to jeszcze będę mogła zrobić, jeśli Ona teraz zaśnie. Po czym Ona nagle przerywa jedzenie mleka i ni stąd ni zowąd mówi: “baba, chebek, baba chebek”, wstaje biegnie do kuchni i przynosi pół bochenka chleba. To tyle jeśli chodzi o spanie i czyste zęby, które umyła chwilę wcześniej.

Teraz pora na Ciebie. Zatrzymaj się i poczekaj na swoją pocztówkę… przyjdzie szybciej niż myślisz:).

 

Wiem, że za Nią nadążę…

Kiedy Śmieszka się urodziła, czasem bałam się, że za Nią nie nadążę. Obawiałam się, że w pewnym momencie bycie wiernym założeniom, które wybraliśmy rozminie się z tak zwaną „rzeczywistością”. Jak zacznie raczkować to zobaczysz! Jak zacznie chodzić to zobaczysz! Jak zacznie mówić to zobaczysz! Jak zacznie mieć własne zdanie to zobaczysz… Słyszałam z różnych stron. I właśnie wtedy przychodziło do mnie pytanie: Skąd będę wiedziała jak postąpić? Jak mamy starszych dzieci sobie radzą w różnych sytuacjach?

Pamiętam jak odkryłam, że chwalenie samo w sobie nie przynosi zbyt wiele dobrego. Dlatego zamiast mówić: pięknie zjadłaś zupę! Lepiej powiedzieć: cieszę się, że Ci smakowało. Dzięki temu uczymy dziecko, aby czerpało radość z samej czynności, aby kształtowało swój wewnętrzny autorytet, a nie polegało i uzależniało się od innych, na przykład opinii mamy. Bardzo to do mnie przemówiło. Tylko jak to wcielić w życie? – zastanawiałam się. Przez codzienną praktykę rzecz jasna. Czasem mi nie wychodziło, czasem wydawało mi się to nienaturalne. A dziś jest nawykiem, codziennym sposobem komunikacji.

Teraz przed nami kolejne wyzwania: plac zabaw, obcowanie z innymi dziećmi i rodzicami. Szanowanie granic Śmieszki i uczenie Ją szanowania przestrzeni innych. Umiejętne rozmowy, odnajdywanie się w nieznanych do tej pory sytuacjach.

Patrzę na Nią i widzę jak każdego dnia się zmienia. Pamiętam moment kiedy na niektóre moje pytania z Jej ust zaczęłam słyszeć potakujące „mmh”. Ciekawa odmiana dla „nie, nie, nie”, które słyszałam przez kilka wcześniejszych miesięcy.

Czasem się boję, że nie nadążę za Nią, że zostanę gdzieś z tylu ze swoim niepotrzebnymi ograniczeniami, stereotypami i naciskami z zewnątrz „co wypada”. Tak, czasem się boję. Jednak w głębi serca wiem, że dam radę dotrzymać Jej kroku, bo mam w sobie nieustanny głód rozwoju: siebie jako człowieka i siebie jako matki. Wiem też, że nawet jak będę potrzebowała zwolnić, lub złapie mnie rozwojowa zadyszka to Ona na mnie poczeka. Przecież na tym polega partnerstwo, które jest jednym z fundamentów naszej relacji.

Obraz 032

Piękno

Kiedy wczoraj zasypiałaś i w dłoni trzymałaś moją szczotkę do włosów to było piękne.

Gdy obudziłaś się w nocy, przetarłaś oczy i zapytałaś “mama”? A ja odpowiedziałam “jestem” i poszłaś dalej spać. To też było piękne.

Wtedy gdy tak bardzo się zdenerwowałam i krzyknęłam żebyś to zostawiła i zrobiłam się taka malutka. I kiedy chwilę później spojrzałam Ci w oczy i powiedziałam “przepraszam” i gdy już miałam zacząć Ci tłumaczyć, dlaczego krzyknęłam choć nie powinnam, ale Ty dałaś mi znak, że słowa są zbędne, bo Ty wiesz, że jestem tylko człowiekiem. To tez było piękne.

I gdy rano chciałaś jajecznice, a przy okazji stłukłaś 5 jajek i stałaś nad nimi i umoczyłaś mały palec w surowym jajku. Już wiesz jak ono smakuje i widocznie trzeba było je stłuc. To też było piękne.

Kiedy stałyśmy w kościele i zaczęłaś wołać “cycuś, cycuś”, a ja powiedziałam “teraz nie, w domu”, a Ty odpowiedziałaś “okej”. To też było piękne. Choć gdybyś powiedziała ” w domu nie, teraz, teraz” to tez byłoby piękne.

I gdy stałaś nade mną rano i płakałaś, że chcesz iść tam, a ja niewzruszona piłam kawę i nie miałam wyrzutów sumienia. To też było piękne.

I teraz jak spisz cala odkryta i spocona, a ja patrzę na Ciebie i nie mogę wyjść z podziwu, że Ty jesteś już taaaka duża. To też jest piękne.

Z Tobą piękno nabiera innego wymiaru. Dziękuję.

Słowo na dziś: miłość

Zaraz po przebudzeniu powiedziałam do Śmieszki: Kocham Cię, a Ona po swojemu odpowiedziała: kokam Cie. Przyszedł tata i zaczął Jej tłumaczyć, że mówienie tych słów to oznaka, że druga osoba jest dla nas ważna. I tak się zaczął nasz dzień miłości. Kiedy podała mi kawałek swojego ciastka, kiedy się przewróciła i przybiegła aby się przytulić, gdy tata z kwaśną miną zmieniał Jej pieluchę, gdy na Jej błagalne: proszę jeszcze jedno tutitu (taka bajka) odpowiedziałam stanowczo “Nie”, gdy przytulałyśmy się, śmiałyśmy, kiedy ssała pierś i rozlewała wodę na podłodze… Za każdym razem mówiłam, ze to oznaka miłości… Którą tak naprawdę można znaleźć we wszystkim, co jest. W pewnym momencie Śmieszka zaczęła powtarzać: miłość, miłość, miłość…

I zakochałam się w tym słowie na nowo, bez pamięci…

Nieustannie się Nią zachwycam…

Jest późny wieczór. Leżę w łóżku, malutka lampka oświetla jedynie książkę, którą próbuję od dłuższej chwili czytać. Ona śpi obok. Co chwilę przerywam czytanie i zerkam na Nią. Oddycha spokojnie. Dobrze, że oddycha przez nos, może katar już Jej przechodzi. Z powrotem kieruję wzrok na książkę i próbuje skupić się na tym, co autor napisał. Jednak nie jestem w stanie. Moje oczy odruchowo kierują się w Jej stronę. Teraz rusza delikatnie palcami lewej dłoni. Tak, tak wiem trzeba koniecznie obciąć Jej jutro paznokcie. Ach tak miałam czytać. Czytaj, czytaj – powtarzam sobie jak magiczne zaklęcie. Ponieważ zaklęcie nie działa moje oczy ponownie patrzą na Nią, tym razem zatrzymują się na uchu. Ma bardzo ładne uszy. Ona ma takie ładne uszy. W dodatku nie ma znaczenia czy odziedziczyła je po mamie, czy po tacie, bo wszyscy w naszej rodzinie mają zgrabne uszy. Tak, lubię nasze nosy i uszy. Ach jaka Ona jest cała piękna.

Jest późny wieczór. Leżę w łóżku, malutka lampka nie oświetla już książki, ale Jej twarz. A ja nieustannie się Nią zachwycam… Czytam, wciąż czytam tę księgę zwaną życiem, które jest tak blisko mnie…To ogromny dar być przy Niej… I móc nieustannie, nieustannie się Nią zachwycać…

Nie czekam na lepsze czasy

Przez większość życia na coś czekałam. Najpierw czekałam, aby wyprowadzić się z Kowalkowa. Nie chciałam mieszkać na wsi, czułam się gorsza i chciałam mieszkać w mieście. Później czekałam aż dorosnę i będę sama mogła o wszystkim decydować. Czekałam na miłość. Czekałam aż schudnę, a później aż przytyję (wiadomo efekt jo-jo jest klątwą wszystkich odchudzających). Na studiach czekałam na sesje i to jak będzie wtedy strasznie, a później czekałam aż się skończy i będzie trochę lżej. Czekałam na pierwszą prace i własne pieniądze, a później czekałam na wakacje żeby od tej pracy odpocząć…

Ludzie czekają na różne rzeczy, choć w gruncie rzeczy czuję, że łączy nas jedno: czekamy na lepsze czasy. Pamiętam jak przeczytałam w książce Prawdziwe Szczęście Martina Selingmana, że ludzie niezamożni właściwie często mają w pewnym sensie lepiej od tych bogatych, bo oni przynajmniej maja nadzieję, że pieniądze cos zmienią w ich życiu. Ci bogaci już wiedzą, że tak się nie stanie. Kiedyś w gazecie przeczytałam historię kobiety, która dzieliła się swoim największym życiowym rozczarowaniem. Przez 10 lat budowali z mężem dom i ona żyła tylko tym, wyobrażała sobie, jaka już będzie szczęśliwa kiedy w tym domu zamieszka. Teraz to się stało, a pustka, którą własne gniazdko miało zapełnić wciąż jest…

W kontekście tych historii i wspomnień zadaję sobie pytanie: Po co ja żyje? Po co ja tak naprawdę żyje? Życie na naszej planecie daje nieskończoną ilość możliwości, jedną z nich jest to, że jutro może mnie tu już nie być. I w tym kontekście na nowo każdego dnia ustalam priorytety. I wiem, ze to jest już bardzo “wytarte” zdanie: Żyj jakby to był ostatni dzień Twojego życia… Ale nie mam większego marzenia jak bycie w takiej zgodzie ze sobą, bliskimi i światem, abym bez żadnych oczekiwań pochodziła do tego, co przyniesie kolejny dzień, choćby to była śmierć mojego fizycznego ciała…

Dlatego nie czekam już na lepsze czasy, bo szczęście jest w moim zasięgu tylko Tu i Teraz.

Wczoraj to już historia, jutro to tajemnica. Ale dziś to dar losu. A dary są po to, żeby się nimi cieszyć. Kung Fu Panda