Tylko bez pomidorków!

Co dziś na obiad? – pyta Śmieszka

Pomidorówka – odpowiadam.

Tak, tak pomidorówka – moja ulubiona! (Swoją drogą naprawę nie rozumiem fenomenu zupy pomidorowej:)) Ja chcę bez pomidorków! – dodaje podekscytowana i głodna

Wybieram więc zupę starannie tak jak potrafię, bez pomidorków. Podaję i obie siadamy do stołu. Dziesięć sekund później krzyk: Ja chciałam bez pomidorków! Tu jest pomidor!

No tak jest, wybrałam tak jak potrafiłam. Rozumiem, że lubisz bez pomidorów, możesz go wyjąć na talerz. – tłumaczę spokojnie.

Obiecałaś, że będzie bez... – zwija usta w charakterystyczną, odziedziczoną po mamie podkówkę.

I kiedy już mam zamiar jej tłumaczyć, że rozumiem, iż to trudne, gdy zbieram już w sobie wszystkie pokłady empatii, i godzę się z tym, że obiadu w spokoju nie zjem…  Nagle następuje olśnienie…

Dobrze daj przecedzę Ci przez sitko.

Przelewam – zajmuje mi to 10 sekund. Zaczynamy jeść obiad po raz drugi.

-Pyszna ta zupka, prawda? Taka bez pomidorków jak lubię… – odpowiada z uśmiechem, który według niektórych odziedziczyła po mamie, a według niektórych po tacie:)

Świadomość, że wsparcie Śmieszki w wyrażaniu emocji jest ważne, przyszła do mnie dawno temu. Jednak znacznie później odkryłam coś, co jest równie istotne, mianowicie fakt, że w wielu momentach ja jako rodzić mogę pomóc jej uniknąć sytuacji, które rozpalają ją do czerwoności. Dlaczego zrozumienie tego zajęło mi znacznie więcej czasu? Bo w naszym społeczeństwie wciąż panuje przekonanie, że rodzic, który ustępuje swojemu dziecku, który daje się przekonać do zmiany planów to rodzic zbyt rozpieszczający… Zobaczysz wejdzie ci na głowę! – czy jest na sali rodzic, który choć raz w życiu nie usłyszał podobnego zdania? Dlatego o ile nigdy nie broniłam Śmieszce płakać, nie bagatelizowałam jej problemów to wiem, że wiele razy upierałam się przy swoim. Robiłam tak, bo głupio było mi się wycofać, bo jestem uparta tak samo jak ona i wydawało mi się, że żeby wyjść z twarzą trzeba to już jakoś dotrzymać do końca. A pewnie wiele łez można było uniknąć gdybym zamiast w zaparte stała przy swoim, zatrzymała się na chwilę i zapytała: Co dla Ciebie jest ważne? Dlaczego chcesz zrobić inaczej niż Cię proszę? Bez pytań tego typu twierdzenie, że tworzę z moją córką relacje partnerskie staje się bardzo pozorne…

 

To tylko woda!

Wracamy ze sklepu: ja, Śmieszka i Natalia. Idziemy powoli bo dwie z nas jedzą lody. Marsz spowalnia szczególnie Śmieszka, której ulubionym zajęciem (oprócz jedzenia lodów oczywiście) jest obserwowanie. A to kamyczek, a to patyczek, a to inni ludzie… I tak oto zwraca moją uwagę na idącego zdecydowanie szybciej od nas tatę z dwiema córeczkami. Myślę sobie podobnie ma facet jak ja: jedno dziecko w wózku, jedno tupta obok. No fajnie mamy i ja i on. Jego starsza córka nie ma w ręku loda, ale butelkę z wodą – myślę sobie więc, że on jednak “porządniejszy” ojciec, niż ja matka i po raz kolejny postanawiam w myślach: to był ostatni lód… I pocieszam się, przecież Śmieszka też lubi pić wodę… I tak sobie idziemy, jemy, rozmyślamy, kiedy nagle z rytmu wybija nas krzyk wspomnianego już wyżej Taty: I coś ty zrobiła, i jak teraz dojedziesz do domu, nie umiesz pić, nic ci do ręki nie można dać – Tata krzyczy głośno, a my powoli zbliżamy się do nich. Już mi w głowie milion myśli przeleciało: a to jego oceniam, a to siebie oceniam, że oceniam… a to się zastanawiam, czy może podejść i jakoś rozluźnić atmosferę, a to jak wytłumaczyć Śmieszce, że czasem dorośli krzyczą, i że to nie oznacza, że mogą, ale że są tylko ludźmi, że może ten pan miał bardzo kiepski dzień, albo może jednak jej tego nie mówić… Myślę i myślę, kiedy mój natłok myśli znowu zostaje przerwany spokojnym głosem jego starszej córki: Tato to tylko woda… Ponieważ mężczyzna krzyczy dalej, dziewczynka również z całej siły wykrzykuje: TATO TO TYLKO WODA!!! 

Ta historia to dar, każdy z nas może wziąć z niej to czego potrzebuje… Doświadczyłam tej sytuacji jakiś czas temu i bardzo jej wtedy potrzebowałam. Może dziś przyda się Tobie.

 

 

:

O co tak naprawdę się wściekasz?

Jestem wściekła…

Na koleżankę, że znowu nie zrobiła tego, o co ją prosiłam.

Na tę kobietę, która wepchała się przede mnie w kolejkę, nie widziała, że jestem w ciąży?

Na babcie, że znowu częstowała moje dziecko cukierkami.

Na dziecko, że najchętniej oglądałoby bajki przez 8 godzin dziennie.

Na telewizję, że emitują takie głupoty.

Na producentów żywności, że kłamią ludzi w żywe oczy…

Czy oby na pewno, te osoby są powodem mojego zdenerwowania?

A czy Ty, kiedy pojawia się w Tobie złość, zastanawiasz się, o co tak naprawdę jesteś wściekła?

Ja od jakiegoś czasu staram się to robić regularnie i wniosek do jakiego doszłam jest jeden: zawsze tak naprawdę złoszczę się tylko i wyłącznie na siebie samą, a inne osoby i sytuacje, które mi się przytrafiają to tylko punkty zapalne, które uruchamiają we mnie wszystko, to na co nie mam zgody i akceptacji.

Bo kiedy wściekam się na kobietę, która weszła bez pytania przede mnie w kolejkę to tak naprawdę złoszczę się, że nie potrafiłam zatroszczyć się o siebie i jasno określić moich granic. Gdy babcia częstuje Śmieszka cukierkami, to tak naprawdę tylko przypomina mi, że to ja najczęściej jej te słodycze daję. Kiedy złoszczę się na głupie programy telewizyjne, to budzi się we mnie irytacja, że wciąż zdarza mi się je oglądać…

A więc dlaczego tak często wolę „zgonić na innych”. Moja odpowiedź jest prosta: tak jest mi łatwiej, często wygodniej, a przez długi czas w ogóle nie miałam  świadomości, że można inaczej.

W relacji ze Śmieszką doświadczam jednak cały czas jednego: Ona ZAWSZE wie, co jest prawdziwą przyczyną mojej złości. Czasem wydaje nam się, że przed dziećmi możemy wiele ukryć. Moim zdaniem, nie możemy ukryć nic. Dlatego właśnie tak ważne jest, aby moja relacja z córką była oparta na głębokiej szczerości uczuć. Nawet jeśli czasem kilka razy dziennie mówię (niekoniecznie głośno), że jestem wściekła na moją nieporadność i bezradność w byciu mamą… A Ona czasem przychodzi i mówi: Mamusiu jest wszystko okej. Możesz płakać, jestem przy Tobie…

O długiej podróży, która trwa…

Kiedy trzy lata temu zaczynałam ze sobą pracować pierwszym zaleceniem było: załóż sobie zeszyt, w którym będziesz pisała o wszystkim, co ważne. Tak też zrobiłam. Wróciłam do domu i znalazłam bardzo ładny notatnik, który kupiłam z zamiarem prowadzenia pamiętnika (nie wyszło). Później postanowiłam zapisywać w nim ważne daty i przemyślenia odnośnie Śmieszki i to również (prawie) nie wyszło. Jednak gdy wczoraj coś mnie do tego zeszytu przyciągnęło zobaczyłam pierwszą stronę, a na niej kilka ważnych dat: ostatniej miesiączki, pierwsze USG, kiedy usłyszałam Jej serce, kiedy poczułam ruchy, kiedy dowiedziałam się, że jest dziewczynką… Od zawsze uważałam, że to Śmieszka sprawiła, że zmieniłam swój sposób patrzenia na świat i że to Ona zaprowadziła mnie do Maryli. Ta pierwsza strona mojego zeszytu, w którym później opisywałam najróżniejsze ćwiczenia i spostrzeżenia uświadomiła mi, że zabrała mnie w tę podróż szybciej niż myślałam. Dosłownie z dniem, kiedy dowidziałam się o Jej istnieniu.

We wrześniu 2014 roku zamieszkała w moim brzuchu Natalia – siostra Śmieszki i już w pierwszych dniach swojej obecności w brzuchu dołączyła do moich Najważniejszych Życiowych Nauczycieli. Do tej pory o Niej nie pisałam, zresztą osoby, które lubią tu zaglądać na pewno zauważyły, że piszę mało i nieregularnie. Dlaczego? Choć powodów było wiele to jednym z nich była wewnętrzna blokada, która mówiła mi: Ona nie chce żebyś pisała. Szanowałam to, a komunikat z mojego brzucha był jednoznaczny i mocny. Kiedy czasami pytacie mnie, skąd wiem, że Śmieszka życzy sobie, abym o niej psiała odpowiadam: Rozmawiałam z Nią o tym i się zgodziła. Jak przecież miała wtedy pół roku? Po swojemu – odpowiadałam. Tak też teraz Natalia, która wciąż jest w moim brzuchu, jasno i stanowczo poprosiła mnie, abym na kilka miesięcy przestała pisać.

Najpierw próbowałam ten temat ominąć. Mówiłam sobie: ten blog powstał po to, aby opisywać moją relację ze Śmieszką, więc niech tak pozostanie. Jednak bardzo szybko sobie uświadomiłam, że nie istnieje coś takiego, jak oddzielenie relacji z jedną córką, od relacji z drugą… tak samo jak nie potrafiłabym pisać bloga bez jakichkolwiek wspomnień o M.

Od jakiegoś czasu coś się zmieniło i coraz częściej myślę o blogu, pisaniu i tęsknię za tym. Przez ostatnie miesiące tak wiele się wydarzyło w moim macierzyństwie, że nie potrafię wrócić do pisanie tekstów o wyrywkach z codzienności bez opisanie tego, co się działo. Czuję, że to byłoby nie fair wobec Czytelnika i siebie samej. Bo czas był bardzo trudny, a ja poznałam siebie – mamę od zupełnie innej strony: nerwowej, niecierpliwej, zrezygnowanej i niepewnej tego, co będzie jutro. Mamy, która sobie nie radzi.

W tytule mojego bloga możecie przeczytać: “Świadome i pozytywne macierzyństwo”. Jednak “pozytywne”, nigdy nie oznaczało dla mnie, że łatwe, lekkie i bezproblemowe, ale że z każdej chwili bycia z naszymi dziećmi możemy wziąć coś dla siebie.  Nauczyć się czegoś nowego, wyciągnąć wnioski i iść dalej jeszcze silniejsi i bardziej świadomi. Czuję w sobie ogromną wdzięczność, za ten czas i powoli uczę się mówić, że ostatnie miesiące nie były trudne, ale przede wszystkim były inne niż poprzednie dwa lata.

Końcówka ciąży nie sprzyja siedzeniu przed komputerem tak więc nie mam pojęcia ile uda mi się napisać w najbliższym czasie. Trzymajcie kciuki, bo głowę mam pełną przemyśleń. Spokojnie starczyłoby na książkę:).

Jaką mamą jestem? Najlepszą!

Ten tekst dedykuję przede wszystkim kobietom, które dopiero noszą w sobie dziecko. Szczególnie dedykuję go jednej bardzo bliskiej memu sercu mamie, które pewnie już z lekkim zniecierpliwieniem wygląda rozwiązania…

Jestem najlepszą mamą jaką potrafię być w tej chwili. Dziś mogę to powiedzieć ze spokojem w sercu i patrząc w oczy zarówno sobie, jak i mojej córce. Mam odwagę to powiedzieć po trzech latach (w ciąży też czułam się mamą) wspólnej drogi i wielości doświadczeń.

Dziś wiem, że byłam najlepszą mamą gdy w pierwszych dniach życia podawałam Śmieszce sztuczne mleko. Byłam najlepszą mamą gdy próbowałam ją w weku trzech miesięcy uczyć samodzielnego zasypiania (swoją drogą, czy każda mama musi coś takiego przejść? Bo mało znam mam, które tego nie próbowały;)). Byłam także najlepszą mamą dziś gdy nie zgodziłam się na drugi soczek, a ona nie była wstanie tego zrozumieć i całe jej ciało płakało. I gdy leżała na sklepowej podłodze, a ja po prostu byłam z nią tak jak potrafiłam. A chwilę później gdy pozwoliła się już wziąć za rękę i tak sobie szłyśmy przez supermarket podeszła do nas starsza pani i zawołała do niej: beksa, beksa. A ja powiedziałam: Nie słuchaj tej pani. I pochyliłam się nad nią, spojrzałam w te zapłakane oczy i dodałam: Nigdy nie słuchaj ludzi, którzy będą Cię tak pochopnie oceniać! I później już szłyśmy inaczej, obie trochę bardziej wyprostowane, choć jedna z nas nadal bardzo płacząca.

To, że nie patrzę na przeszłość przez pryzmat błędów i pomyłek nie oznacza, że daję sobie prawo, aby dziś postępować tak samo. O nie! Jest wręcz odwrotnie to właśnie łagodność i miłość do siebie samej sprawia, że dużo szybciej wyciągam wnioski. Zamiast gnębić się wyrzutami sumienia i analizować, jak to że wczoraj na nią krzyknęłam wpłynie na jej dorosłe życie, zastanawiam się, co trzeba zmienić. Czego potrzebuję, aby jutrzejszy dzień był łagodny dla każdej z nas…

Uczę się nie oceniać siebie. Jak inaczej mogę się oduczyć oceniania drugiego człowieka? Jak inaczej nuczę tego Śmieszkę? Tak wiem, możesz mnie śmiało złapać za słowo. Przecież zdanie „Jestem najlepszą mamą jaką potrafię być w tej chwili” jest oceną w czystej postaci. Załóżmy więc, że na ten moment uczę się nie oceniać siebie negatywnie. A wierzę, że kiedyś zniknie także potrzeba dodawania tego „naj” i z dumą będę mówiła po postu „Jestem mamą”… I nic więcej nie będzie mi potrzebne do szczęścia…

Dlatego pamiętaj bez względu na to, jak chcesz aby wyglądały Wasze wspólne początki po tej stronie brzucha, one będą takiej jakie mają być. A Ty będziesz najlepszą mamą, dlatego wejdź w ten szczególny czas z miłością do siebie przede wszystkim.

Podoba Ci się ten tekst? Zachęcam do zakupu mojej książki, w której znajdziesz więcej moich przemyśleń: http://e.wydawnictwowam.pl/tyt,71122,Atrakcyjna-mama.htm

Filozofia życia, którą praktykuję jest Ci bliska? Zapraszam do bliższej współpracy: https://odplanowaczycie.wordpress.com/coaching-dla-mam/

Ochy i achy na temat dziecka

W ostatnim czasie słowem, które najczęściej powtarzam jest „niesamowite”. Wymawiam je mniej więcej przez 10% czasu, bo resztę nic nie mówię – moje usta pozostają otwarte z zachwytu. Zachwytu nad Śmieszką naturalnie. Wróćmy jednak na chwilę dwa lata wstecz.

Kiedy Śmieszka mieszkała w moim brzuchu snułam pewne plany jak to będzie jak już się urodzi. Jedną z kwestii, którą miałam przemyślaną było to, ile należy o dziecku mówić przy innych. Wtedy uważałam, że zdecydowanie nie za dużo! Bo po pierwsze jak będę o Niej cały czas mówić, to pomyślą, że nic innego nie robię, że mnie to macierzyństwo zjadło, że kiedyś to miałam jakieś zainteresowania, albo chociaż najświeższe plotki, a teraz tylko Śmieszka, Śmieszka, Śmieszka… Po drugie wiadomo, że jak się z dzieckiem spędza dużo czasu, to dla higieny umysłu dobrze jest w towarzystwie od jego tematu czasem odpocząć. Po trzecie to wypada za dużo nie mówić z powodu zwyczajnej przyzwoitości, bo przecież wiadomo, że nawet jak ktoś mnie lubi i Śmieszkę lubi to umiar wskazany we wszystkim. Nie wiem do końca jak mi to wychodziło, ale nikt nigdy publicznie nie zgłosił zażalenia. Więc chyba za bardzo nie zamęczałam. W każdym razie wolę tak myśleć:)

 Do niedawna… Bowiem od kilku miesięcy nie mogę się powstrzymać. No po prostu nie mogę. Weźmy na przykład sobotni wieczór: M. wrócił z pracy i chciał się chwile przespać. Śmieszka do Niego podchodzi i mówi: Tatusiu jesteś zmęczony? Tak – odpowiada M.. No, widzę bo masz taką smutną buzie...

Albo przytulam Ją bo narzekała na ból brzucha, parzy nam mnie i mówi: Mamusiu ty jesteś taka miła:)

Kiedy Ona się tego nauczyła?;) Mogłabym tak bez końca…

I tu nie chodzi o zachwyt nad Śmieszką (to znaczy mnie oczywiście chodzi, ale w samym tekście nie). Chodzi o to, że bez względu na to, czy Twoje dziecko zaczęło mówić jak miało rok, czy trzy lata to jest fascynujące. Rozwój człowieka jest niezwykły. A szczególnie jeśli NAPRAWDĘ przestaniemy swoje dzieci porównywać do innych i schowamy nasze oczekiwania do kieszeni to jest ogromna szansa, że dostrzeżemy ich niepowtarzalność i poczujemy wdzięczność, że dane jest nam jej doświadczać.

Nie wierzyłam, a jednak:)

O usypianiu Śmieszki mogłabym napisać książkę. Oczywiście, jak każda mama:) Bowiem rozmawiając z co najmniej setką mam w ostatnim roku przekonałam się, że Śmieszka nie jest zbyt oryginalna jeśli chodzi o swego rodzaju oporność w zasypianiu.

Towarzyszyliśmy jej w zaśnięciu przez ostatnie dwa lata na milion sposobów.  Zasypiała na rękach w pozycji pionowej, poziomej, pochyłej, w nosidle, przy wentylatorze, suszarce, muzyce, czytaniu, przy mamie, przy tacie, przy zapalonym świetle i zgaszonym, o 19 i o 23 (zdecydowanie częściej opcja druga:)).  W każdym razie każdą zmianę w tym aspekcie nauczyliśmy się przyjmować z pokorą.

Aż tu nagle, niespodziewanie przyszedł TEN dzień. Śmieszka przyszła do mnie kiedy zmywałam w kuchni naczynia i powiedziała: “Mamusiu, chodźmy już spać.” Oniemiałam wzięłam za rękę i idę. Położyłyśmy się na łóżku, ona kontynuuje: “Mamusiu, jeszcze zapal noc”. Gaszę więc światło i zaczynam opowiadać bajkę o Fikusiu. Po 5 minutach Śmieszka śpi, a żeby było zabawniej wszystko ma miejsce ok. 20:)

I oczywiście już mi się pojawia myśl: “Ktoś podmienił mi dziecko”, ale po chwili przypominam sobie, że człowiek, a szczególnie człowiek, który jest dzieckiem nieustannie się zmienia. A my jako rodzice możemy mu w tych zmianach towarzyszyć i czerpać radość z każdego nowego odkrycia…

Tak więc mój morał nie brzmi: “Nie martw się jeśli Twoje dziecko zasypia 3 godziny, kiedyś zaśnie w 5 minut.”  Choć jeśli tej otuchy potrzebujesz – to o tym również Cię zapewniam:) Dla mnie najważniejsze w obcowaniu z drugim człowiekiem, a szczególnie z moją córką jest otwartość na zmiany, które w niej następują: te przyjemne, te trudne, te niezrozumiałe. Bowiem to właśnie jej rozwój motywuje mnie, abym także nie stała w miejscu.

Pragnę Wam życzyć na ten szczególny czas Świąt Bożego Narodzenia otwartości na drugiego człowieka i dostrzeżenia w nim zmiany, choć czasem tak bardzo niewidocznej na pierwszy rzut oka…

O trudnych emocjach przez zabawę

Książkę “Rodzicielstwo przez zabawę” przeczytałam ponad rok temu i po lekturze towarzyszył mi pewien niedosyt. Z jednej strony znalazłam tam sporo ciekawych pomysłów na poznanie dzieci, wsparcie ich w rozwoju, a także radzenie sobie z trudnymi sytuacjami właśnie poprzez zabawę. Zachwyciło mnie to, bo Cohen maksymalnie rozpuszcza to, co dla nas rodziców może wydawać się trudne, ponad nasze siły. Z drugiej strony Śmieszka miała wtedy rok i znalazłam mało materiału, który mogłabym od razu zweryfikować, sprawdzić czy u nas zadziała. Tak więc wiedziałam, że do książki trzeba będzie wrócić później. I w ciągu ostatnich dni, chyba pierwszy raz świadomie ta książka mi pomogła.

Śmieszka ma od kilku dni katar – bardzo nieprzyjemne dla dorosłych, a co dopiero dla nieokiełznanej dwulatki. Co za tym idzie trzeba jej czyścić nosek. Śmieszka oczywiście bardzo tego nie lubi. W pewnym momencie pokazała, że ona też mi chce czyścić nos. Wtedy właśnie przypomniałam sobie fragment książki Cohena, który opisywał, że gdy dziecko wraca od lekarza, który zrobił mu zastrzyk może w domu przepracować to trudne doświadczenie np. poprzez “robienie zastrzyków” misiom i lalkom. Dlatego gdy Śmieszka zabrała się za mój nos od razu wcieliłam się w jej rolę:

O nie Kochanie! Nie rób tego! Bardzo tego nie lubię! Nie chcę, nie chcę! – krzyczałam

Chcesz, chcesz – odpowiedziała Śmieszka. No to się matka popisałaś – pomyślałam. Przecież skądś ona wzięła to “chcesz, chcesz” – widocznie tak do niej mówiłam.

Kontynuowałyśmy zabawę przed każdym psikaniem i Śmieszce ewidentnie to pomaga. Usłyszałam naprawę ważne informacje:  Mamusiu trzeba psiknąć, mamusiu katarek sobie pójdzie. Pojawiło się też zdanie: Mamusiu nie bój się.  I to wszystko dowiedziałam się o niej dzięki temu, że zaczęłam się z nią bawić.

Śmieszka zaczęła przepracowywać w sobie to nieprzyjemne doświadczenie. Teraz lepiej znosi czyszczenie nosa, a nawet jak nie chce potrafi o tym mówić.

To doświadczenie upewniło mnie, że najwyższa pora wrócić do książki “Rodzicielstwo przez zabawę”. Czytaliście?

 

Moja pierwsza książka – już w księgarniach

Kochani,

już jest długo wyczekiwana (przeze mnie w każdym razie:)) książka “Atrakcyjna mama – sztuka poznawania siebie”. Choć informacje dostałam już w piątek to potrzebowałam wziąć ją do ręki, aby coś napisać.

10703979_340979762747230_2357207164393252280_n

 Pamiętam moment gdy oddawałam ostateczną wersje do druku. M. powiedział wtedy: “Kochanie, pamiętaj. Jest taka jaka miała być.” I tak poczułam dziś: “Jest taka, jaka miała być.” Patrze na nią jak na moje drugie dziecko –  z miłością po prostu. Bo to, co naszym dzieciom jest potrzebne nieustannie to akceptacja totalna. A więc moja książka też ją dostała.

 Książka jest jak Śmieszka! Ma w sobie dużo lekkości i swobody. Jednak tak jak w zachowaniach Śmieszki często można znaleźć drugie dno, tak i tu. To czytelnik decyduje, czy chce pozostać na poziomie ciekawych i zabawnych obrazków z naszej codzienności, czy chce wejść głębiej i głębiej… Wierzę, że tyle ile czytelniczek, tyle interpretacji:).  Książkę można przeczytać od początku do końca, można też czytać na wyrywki, tam gdzie się otworzy:). Idealna do czytania w tramwaju – bo nie za długa i nie za gruba. Obawiałam się tego, że jest tam sporo treści z bloga. Jednak ponieważ są one przeredagowane, ułożone w spójną kompozycję, a do tego przeplatane treściami zupełnie nowymi to wierzę, że nawet stali czytelnicy będą zadowoleni.

 Bardzo Was zachęcam do kupienia, bo jak się domyślacie nie napisałam jej dla własnej satysfakcji, ale po to, aby jak najwięcej mam mogło z moich doświadczeń, po swojemu skorzystać:).

 Książkę można kupić przez Internet, na stronach Wydawnictwa WAM: http://e.wydawnictwowam.pl/tyt,71122,Atrakcyjna-mama.htm

W Empiku będzie dostępna od jutra: http://www.empik.com/atrakcyjna-mama-gozdz-emilia,p1100839338,ksiazka-p

Jest dostępna także w księgarniach stacjonarnych, m.in. w Matrasie. Osoby z Krakowa mogą także kupić podczas najbliższych Targów Książki.

Jeśli ktoś chciałby kupić bezpośrednio ode mnie z autografem to też jest taka możliwość:)

* Dodano 24-10-2014: Odpowiedz na komentarze, które pojawiły się pod niniejszym postem napisałam w formie odrębnego postu, który możecie przeczytać tu: https://odplanowaczycie.wordpress.com/2014/10/22/dlaczego-pisze/