A jeśli się przyzwyczai?

W moim osobistym podręczniku matki (tym z poziomu automatycznego pilota) znalazło się następujące zdanie: „Nie rób tak, bo się przyzwyczai”. Bez względu, na jakim etapie swojego macierzyństwa byłam, tego zdania nie mogłam całkowicie wymazać ze swojej głowy.

Kwestia ta szczególnie uwierała, kiedy chodziło o zasypianie Malutkiej… A jak jest u nas z tym spaniem? Oj, jest bardzo różnorodnie. Śmieszka udowodniła nam, że w tej sprawie możemy być spokojni. Ona nie da nam się przyzwyczaić do niczego:). Najpierw zasypiała na rękach noszona przez tatę, później przy piersi, później znowu na rękach, ale w pozycji pionowej, później na rękach, ale wyłącznie z wentylatorem, znowu przy piersi, na łóżku przytulając się do mnie, albo M., w nosidle, znowu przy piersi… Myślę, że mogłabym wymienić jeszcze, co najmniej kilka etapów.

 Szczególnie zapadło mi w pamięć zasypianie w nosidle. Śmieszka je tak polubiła, że przed każdą drzemką brałam Ją po prostu na 5 minut w nosidło i słodko spała. Przytulała się i zamykała oczy, bez napięcia, płaczu… Dla nas i naszych pleców także było to wyjątkowo wygodne. Jednak czasem nawiedzały mnie obrazy, że Śmieszka ma 4 lata, a ja Ją dalej usypiam w nosidle:). Nic z tego!  Pewnego dnia, kiedy je zakładałam, Śmieszka zaczęła je ściągać i baaardzo głośno płakać, informując tym samym, że era zasypiania w nosidle minęła. Z jednej strony odetchnęłam z ulgą, z drugiej jęknęłam z żalu… pleców przede wszystkim.

Mistrzem wyłapywania momentów, kiedy dana pozycja przestaje być dla Śmieszki zadowalająca jest M., który ma szósty zmysł w tej kwestii. Kiedy widzi, że Malutka się niecierpliwi i nie może zasnąć, szuka nowego sposobu usypiania. I zawsze bardzo szybko go znajduje. A ja uczę się, obserwując Ich ukradkiem:).

Wiem, że są dzieci, które wybierają sobie jeden sposób usypiania i pozostają mu, nie zawsze ku uciesze swoich rodziców, wierne przez cały okres dzieciństwa. Śmieszka do takich nie należy. Uczy nas w ten sposób otwartości na nieoczekiwane. Pokazuje, że to, co dzisiaj ważne, jutro może być już nieistotne. Szczególnie w tym aspekcie cenne jest podążanie za ią … Ona sama pokazuje nam, czego potrzebuje. Wystarczy tylko uważna obserwacja i zgoda na to, że od czasu do czasu nasz wieczorny rytuał zmienia się o 180 stopni.

Co robię, kiedy nie śpię…

Kiedy byłam małym dzieckiem nieustannie było mi gorąco, dlatego uwielbiałam spać nago. Moi bliscy nie do końca chcieli to zaakceptować i aby zachęcić mnie do spania w ubraniu kupowali mi piękne piżamki. Zakładałam je wieczorem z wielką radością, ale zazwyczaj już po godzinie byłam naga. Gdy trochę podrosłam, zaakceptowałam spanie w ubraniu, ale dalej lubiłam czuć chłód i najchętniej w ogóle bym się nie przykrywała. Moja mama (spałyśmy wtedy razem) martwiła się, że zmarznę, a więc skutecznie i niestrudzenie przykrywała mnie za każdym razem gdy tylko skopałam kołdrę. A ponieważ czujne ucho mamy słyszało każdy szmer to, aby odkryć choć kawałek nogi musiałam się nieźle natrudzić.

Kiedy Śmieszka miała mniej więcej pół roku zaczęła się skopywać. Co zrobiłam ja – super mama? Oczywiście zaczęłam ją przykrywać! Kiedy M. mi przypomniał o tych moich doświadczeniach z dzieciństwa, odpowiedziałam: No tak, ale ja już byłam duża, a Śmieszka jest taka malutka… No i wtedy to usłyszałam i zrozumiałam, że przecież dla mojej mamy ja również byłam malutka. Dlatego zaczęliśmy obserwować Śmieszkę, czy skopuje się nieświadomie, czy jest jej po prostu gorąco. No i jednak gorąco. Są noce, kiedy śpi przykryta po samą szyjkę a są takie, że już po chwili ma całe nóżki odkryte. Latem w ogóle już Jej nie przykrywaliśmy.

Teraz jest chłodniej i ja sama potrzebuję się porządnie przykryć, dlatego gdy dziś w nocy zobaczyłam skopaną Śmieszkę nie powstrzymałam się i oczywiście ją przykryłam. Kiedy 15 minut później słyszałam, jak się skopuje uśmiechnęłam się i w głowie napisałam ten post. A gdy się rano obudziłam szybko przybiegłam do komputera z prawie zamkniętymi oczami i oczywiście nie patrząc w okno, bo bałam się, że zapomnę, co takiego miałam napisać.

Po pierwsze, nie wolno spać z dzieckiem w jednym łóżku

Dopisane 12.08.2013: Poniższy wpis rozpoczyna cykl postów, które roboczo nazwałam “Dekalog porządnej matki”. Dotyczy on przekonań, które często w nas rodzicach są od zawsze, a które nie dla wszystkich są w porządku. Tytuł niniejszego wpisu jest właśnie takim przekonaniem, z którym ja się nie zgadzam, ale pomimo to ono we mnie było i próbowało (z poziomu podświadomości) wmówić mi, że śpiąc ze Śmieszką robię coś złego, choć absolutnie tak nie uważam (z poziomu świadomości).

Nie wiem skąd to przekonanie do mnie przyszło, jednak przywędrowało i zagnieździło się w mojej podświadomości bardzo głęboko. Do tego stopnia, że kiedy Śmieszka miała się urodzić założyliśmy z M., że będzie spać w swoim łóżeczku. Przede wszystkim postanowiliśmy jednak, że będziemy wsłuchiwać się w jej potrzeby, ufać, szanować i kierować głównie intuicją. Być może, dlatego Śmieszka w swoim łóżeczku spała półtorej nocy a właściwie nawet wtedy większość czasu była w naszych ramionach. Po tym czasie wzięliśmy ją do naszego łóżka i tak już zostało na jakiś czas. Bywały noce, kiedy spała u siebie, ale wtedy bardzo za nią tęskniłam. Łóżeczko, które stało pół metra od naszego, wydawało mi się strasznie odległe a ona w nim taka samotna, taka maleńka… Jednak czasami dalej gdzieś tam z wnętrza siebie, słyszałam: W swwwwooooiiiim łóóóżeeeczku…– szeptał głos jakby wypowiedziany przez duchy przeszłości. Dlatego stopniowo Śmieszka opuszczała nasze łóżko. Najpierw do gondoli wózka, która stała tak blisko, że czułam jej spokojny oddech, później do swojego łóżeczka. I tak zostało do dziś, ale nie dlatego że „tak powinno być”, ale dlatego, że całej naszej trójce to odpowiada. Są takie noce, kiedy Śmieszka nas potrzebuje, wtedy bez wyrzutów sumienia i strachu, że ją rozpieścimy i zostanie już tak z nami do Pierwszej Komunii, bierzemy ją do naszego łóżka. Co więcej są takie tygodnie, kiedy śpi z nami cały czas, szczególnie, jeśli coś się zmieniło, lub wróciliśmy z obcego miejsca. Są także takie noce, kiedy to ja znacznie bardziej potrzebuję jej. Są jednak i takie tygodnie, kiedy wcale tej bliskości w nocy nie potrzebujemy. Śmieszka budzi mnie tylko na karmienie i spokojnie zasypia dalej… A ja patrząc na nią taką rozluźnioną i słodko przytuloną do Mizia, nie widzę konieczności pozbawiania jej tej odrębności.

Zastanawiam się tylko, dlaczego czasem tak trudno jest zaufać sobie, dlaczego podświadomość ma taką moc wpływania na moje decyzje. Wierzę, że starczy mi siły i odwagi, aby poprzez ćwiczenie uważności, żyć świadomie a nie z poziomu automatycznego pilota.

O tym, jak wiele wspólnego mają płacz i okap kuchenny

Płacz odgrywa ogromną rolę w pierwszych miesiącach życia dziecka. Jest to przecież główny sposób komunikowania się ze światem zewnętrznym. Za pomocą płaczu Śmieszka informuje, że jest głodna, ma mokrą pieluszkę, że chcę się przytulić, że po prostu jest już znudzona. Od samego początku właśnie w taki sposób starałam się do niego podchodzić. Powtarzałam sobie: jej płacz nie jest niczym złym, ona tylko z Tobą rozmawia, a im bardziej się w ten głos wsłuchasz, tym szybciej rozpoznasz, o co w danej chwili Cię prosi. Pamiętam pierwszy krzyk z bólu – byliśmy wtedy całą trójką. Gdy Śmieszka zapłakała obydwoje wiedzieliśmy, że takiego płaczu do tej pory nie było.

Pomimo to, że starałam się pracować nad stosunkiem do płaczu to czasami, kiedy nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego się pojawił dopadała mnie bezradność. Miało to miejsce szczególnie przy wieczornym zasypianiu Śmieszki. Pewnego wieczoru przypomniałam sobie, że wyczytałam gdzieś, że noworodka bardzo dobrze uspokaja dźwięk suszarki – zbliżony do odgłosów z brzucha mamy. No więc zaczęliśmy włączać suszarkę – działała rewelacyjnie. Śmieszka bardzo szybko się rozluźniała i zasypiała. Czasem wystarczyło, że sama zaczynałam szumieć i również to pomagało. Bardzo skuteczny okazał się także okap kuchenny, który ostatnio powrócił do łask.

 Miewam czasami wyrzuty sumienia, że okap kuchenny potrafi uspokoić moją córkę, a ja nie. Jednak kiedy to piszę, wiem, że wszystko może być właściwe w odpowiednich proporcjach. Najważniejsze jest żeby sprzęty AGD nie uśpiły mojej uważności na potrzeby Śmieszki, abym nigdy nie szła na skróty i najpierw wsłuchiwała się w nią i szukała odpowiedzi na pytanie, czego naprawdę w tym momencie potrzebuje.  Czasem jest to suszarka? Witaj XXI wieku.