Od dziś ubieram się sama!

Nie wiem skąd, ale miałam w swojej głowie taką informację, że w pewnym wieku dziecko niechętnie się ubiera. Ponieważ nie wiedziałam, w jakim wieku ta niechęć może się pojawić to oczywiście o niej nie myślałam. Co więcej, ponieważ wiadomo, że każde dziecko jest inne, to nawet jeśli 99% dzieci nie lubi się przez pewien okres swojego życia ubierać, to wcale nie oznacza, że Śmieszka również nie będzie lubiła.

Dlatego kiedy wczoraj rano przy ubieraniu zaczęła machać rączkami na znak: Nie! Nie! Nie! Pomyślałam, że jednak chyba zaliczy się do tych 99% i oczywiście zdziwiłam się, bo myślałam, że to ewentualnie pojawi się później…

Miała do wyboru trzy bluzki (tyle zdążyła wyciągnąć zanim zamknęłam szafę) i ewidentnie wybrała jedną z nich. Na ramiączkach, cieniutką, taką w sam raz na jesień:). Bardzo chciała ją założyć. Podawała mi ją z wyraźną prośbą, aby ją ubrać, ale kiedy próbowałam przełożyć przez głowę znowu machała rączkami: Nie! Nie! Nie! Chciała ją ubrać sama, ale ponieważ kompletnie jej to nie wychodziło to znowu podawała ją mnie i wszystko przebiegało od początku.

Zafascynowało mnie to. Słowo daję, naprawdę w ogóle nie zdenerwowało, ale zafascynowało. I mam wrażenie, że powtarzam się już któryś raz z rzędu, ale pewnie powtórzę się jeszcze nie raz, bo świadomość, że Śmieszka ma już w sobie tak duże pragnienie indywidualności, potrzebę bycia sobą i decydowania za siebie, to jest po prostu niesamowite. I dzieją się rzeczy niezwykłe z kilku perspektyw. Z jednej strony Śmieszka uczy się chodzić i już od kilku dni tata prowadza ją za jedną rączkę. Potrafi sama wejść na łóżko i kanapę. Do perfekcji opanowała chwytanie małych ziarenek orkiszu sowimi paluszkami. I nas, jako rodziców niezwykle cieszy, że jej ciało tak sprawnie się rozwija, widzimy także ile Jej to daje radości, radości z uczenia się. A z drugiej strony ten rozwój świadomości, który mnie fascynuje jeszcze bardziej, bo kiedy dawno, dawno temu myślałam o naszych dzieciach, to wyobrażałam sobie, jak one uczą się chodzić, ale nie wyobrażałam sobie, jak one stają się SOBĄ.

A wracając do ubierania: wiem, że mam wielkie szczęście, bo mogłam sobie na to zafascynowanie pozwolić, bo nie wychodziłam za 10 minut do pracy i nie musiałyśmy się spieszyć i ubierać w pośpiechu. Wiem to. Dlatego każdego dnia jestem za to wdzięczna.

Dużo mamy takich swoich rytuałów, których nie byłoby gdybym wróciła do pracy. I choć wcale nie jest tak, że nie pracuję w ogóle, bo myślę, że jak na mamę na wychowawczym to pracuję całkiem sporo, ale nie o tym tutaj. Właśnie takie sytuacje, jak ta z wczoraj utwierdzają mnie w przekonaniu, że podjęłam najlepszą decyzję na świecie dla siebie, Śmieszki i M.

(nie) zależność

Odkąd tylko pamiętam, niezależność finansowa była moim życiowym priorytetem. Mając 17 lat wyjechałam do Anglii, aby zarobić na korepetycje, które chciałam brać w maturalnej klasie. W wakacje zawsze starałam się pracować: zbierać jagody, wiśnie, później pracować jako hostessa, sprzątaczka, pokojówka, opiekunka do dzieci. To oczywiście nie dawało mi samodzielności finansowej, ale chociaż jakąś namiastkę. Kiedy byłam na studiach z wielkim wyrzutem sumienia prosiłam mamę o pieniądze (dla której wsparcie finansowe było czymś naturalnym), bo uważałam, że już sama powinnam o siebie zadbać. Kiedy wzięliśmy z M. ślub obiecałam sobie, że zawsze będę pracowała i starała się, jak najhojniej wspierać rodzinny budżet. Miałam w sobie ogromny strach przed byciem zależnym od kogoś, choćby miała to być najbliższa mi osoba. Samodzielnie zarobione pieniądze miały mnie przed tym lękiem uchronić.

 A dziś sama z własnej nieprzymuszonej woli, w pełni świadoma swojej decyzji rozpoczynam urlop wychowawczy. Po raz pierwszy od kilku lat będę całkowicie zależna finansowo od mojego męża. Jestem bardzo szczęśliwa, bo to oznacza, że ufam mu tak bardzo, że nie boję się tej zależności, a on kocha mnie tak mocno, że pozwolił mi na tę decyzję.

 Zanim napisałam ten post myślałam, że najważniejszą nauką płynącą z naszej decyzji jest fakt, że uczę się wyzbywać oczekiwań i planów, bo będąc w ciąży zakładałam powrót do pracy zaraz po urlopie macierzyńskim. Teraz wiem, że jest coś dużo ważniejszego.